# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

meta - epilog

- Wiesz, że podobno istnieje syndrom paryski? Ludzie odwiedzają Paryż i odkrywają, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, a ich wymarzony czy znany z mediów obraz Paryża różni się w znaczący sposób od rzeczywistości. Nie czujesz się rozczarowana? - zaśmiał się, prowadząc ją za rękę do jednej z małych kawiarenek tuż przy starej kamienicy. Choć w hotelu serwowano im śniadania, Milena za każdym razem nalegała by jeść je na mieście. Wojtek przeważnie wybuchał śmiechem, uważając, że pewnie znów naje się panującą tutaj atmosferą, a nie jedzeniem. Mimo to zdawał sobie sprawę, iż po prostu siostra Roberta Lewandowskiego chce rozkoszować się ową wycieczką jak najdłużej. Spacerując jasnymi uliczkami, wcale nie zawiodła się na stolicy Francji. Przewodniki także nie kłamały nazywając Paryż jednym z najpiękniejszych miast na świecie. Zastanawiała się wewnątrz siebie, czemu dopiero teraz udało się zrealizować ten mały cel. Skoro od zawsze pragnęła kupić bilet, wymalować usta na czerwono, założyć czarną sukienkę i pójść na przyjęcie w stylu retro, miała milion okazji. Najwyraźniej taka musiała być kolej rzeczy, a ta wyprawa miała przytrafić się w jednym z najlepszych momentów jej życia. 
- Podobno występuje najczęściej u Japończyków. Czytałam gdzieś, że ma to związek z przyśpieszonym biciem serca, ekscytacją. Rozumiesz, halucynacje z radości. Z resztą przecież wiesz, że nie zależało mi na zrobieniu sobie zdjęcia pod wierzą Eiffla. Tu chodzi o sztukę. W Polsce tego nie ma, nie w takiej mierze - odparła, zajmując miejsce przy stoliku. Naprawdę fascynował ją fakt, iż na wystawie współczesnych artystów starsze osoby delektowały się towarzystwem obrazów, nawet tych bardziej wulgarnych, rozmawiały o ostatnim koncercie, całe rodziny spędzały czas wolny w muzeach, dyskutując z dziećmi na temat tego co widziały. Tam sztukę traktowało się jak chleb powszedni, a to właśnie szalenie podobało się brunetce. Nawet na stacjach metra projektowano cytaty z przeróżnych wierszy. Kiedy zamówili po kawie i lekkim posiłku (oczywiście po angielsku, bo w końcu nikt z nich nie opanował przenigdy francuskiego), znów wrócili do konwersacji. Milena westchnęła cichutko, podziwiając kolejne dzieła w malutkiej galeryjce naprzeciw kawiarni.
- Co z nimi? - zapytał, nie mogąc do końca rozszyfrować jej uczuć. Na ogół rozumiał dziewczynę doskonale, lecz co do sztuki  nie miał już takiej głowy. Zawsze sprawiało mu to problemy, gdyż jak mawiała Milena: musiał otworzyć umysł, by dostrzec piękno. Dzięki niej poszerzał go codziennie, aczkolwiek nie na tyle, by zrozumieć dlaczego czasem zwykłe bohomazy, które u Lewandowskiej wywoływały przeróżne odczucia, u niego nie budziły nawet poczucia estetyki.
- Właśnie zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy nie dorównam tutejszym artystom  - odpowiedziała, upijając łyk czarnej kawy, którą w międzyczasie doniósł kelner. Tutaj nawet kawa pachniała inaczej. Wojtek tylko machnął ręką, wywracając oczami. Nienawidził gdy użalała się nad sobą, bo doskonale wiedział, iż gdzieś w głębi siebie naprawdę kocha własną twórczość. Przecież sama tłumaczyła mu, że nie warto porównywać się do innych artystów. Każdy miał być niepowtarzalny, swój. Cóż, taka była. Mówiła jedno - robiła drugie. Szatyn zajął się smarowaniem paryskiej bagietki dżemem. 
- Chciałabyś tu mieszkać? - zapytał z czystej ciekawości, spoglądając na nią. Milena zamyśliła się na moment nad odpowiedzią.
- Nie. Nie wiem. To chyba mimo wszystko nie miejsce dla mnie - odpowiedziała. Owszem, paryskie mieszkanie wydawało się być kuszącą ofertą, zwłaszcza, że mogłaby obcować z tutejszą kulturą na co dzień, jednak ona zapewne dostając coś na stałe, stwierdziłaby, że nie jest to rzecz, której szukała. 
- To dobrze - ożywił się i uśmiechnął szeroko, jak zwykle, gdy coś kombinował. Brunetka popatrzyła na niego pytająco, a ten wyraźnie szukał czegoś w kieszeni. Po chwili ujął coś w dłoń i podsunął w stronę dziewczyny. Spojrzała zainteresowana na przedmiot, który okazał się być kluczami. Niewiele jej to mówiło.
- Co to? - zerknęła na Szczęsnego, unosząc je do góry.
- Klucze. Na ogół ludzie używają ich do otwierania drzwi - odparł zgryźliwie.
- Dobra - westchnęła. - Zapytam więc inaczej, skoro robisz się taki dokładny. Po co mi one? - przechyliła zainteresowana głowę lekko w bok, śledząc twarz szatyna.
- Do otwierania drzwi - znów się uśmiechnął, doskonale wiedząc jak zirytuje to Lenę.
- Wojtek, do cholery! - warknęła zniecierpliwiona, na tyle głośno, by ludzie dookoła popatrzyli na nią zdumieni.
- Dobra, dobra - uniósł ręce ku górze, w geście poddania - To klucze do mojego mieszkania w Londynie. Nasz pobyt tutaj dobiega końca, więc chyba głupio wyglądałoby jakbym odwiózł cię do Warszawy i sam wrócił do Anglii, nie? A skoro już oficjalnie jesteśmy razem, to całkiem dobrym pomysłem będzie, abyś zamieszkała u mnie. Przy okazji znów podroczę się z twoim jakże troskliwym bratem - wyszczerzył białe zęby całkiem zadowolony. Siostra Lewandowskiego wydawała się być jednak nieco bardziej zmieszana, a przy okazji zdumiona, gdyż nie miała pojęcia, że ich wspólny wyjazd tak szybko minął. 
- A co z moimi studiami? - uniosła brwi do góry i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Boże... mówiłem ci już, że masz nieznośny zwyczaj przejmowania się pierdołami? - pokiwał głową z dezaprobatą. - Nic, jesteś zdolna. Pójdziesz na inną uczelnię. Albo nie pójdziesz w ogóle i będziesz sobie tworzyć tylko w domu. Otworzysz jakąś galerię czy coś. Londyn jest duży - wzruszył ramionami, jakby sprawa edukacji była zupełnie nieważna.
- To nie jest śmieszne - mruknęła. - Nie jestem znanym, marnym piłkarzykiem jak ty, który zarabia sto dwadzieścia tysięcy funtów tygodniowo i gdzie by nie grał, to i tak będą mu słono płacić - wysyczała i odrzuciła włosy do tyłu, po czym wyciągnęła z torebki papierosa. Bramkarz znów się roześmiał.
- No właśnie. Zawsze masz mnie, więc naprawdę nie musisz martwić się o pieniążki  - posłał jej ironicznego buziaka.
- Wkurwiasz mnie, jesteś chory na głowę - zaciągnęła się dymem, wydmuchując go później prosto na twarz chłopaka. Był doskonale świadom, że Milena od zawsze nienawidziła być od kogoś zależna. Uwielbiała żyć na własny rachunek, dlatego nawet pomoc finansowa ze strony jej brata, z czystej dobroci oczywiście, okazywała się być pomysłem okropnym. Drocząc się ze sobą wyglądali bardziej jak para z włoskim temperamentem lub skłócone małżeństwo, niż naprawdę uwielbiający siebie nawzajem partnerzy.
- Pragnę ci przypomnieć, kotku, że to ty spędziłaś całe piękne dwa tygodnie na jakże wspaniałych wakacjach w klinice - mrugnął okiem.
- Robisz to specjalnie, co? Lubisz się ze mną użerać - pokazała mu język, rozbawiona ale i podrażniona.
- Owszem. Nie znam nikogo, kto jest bardziej uroczy od ciebie, gdy się denerwuje - przybliżył się do niej, by złożyć na ustach Mileny soczysty pocałunek, jedną rękę trzymając na policzku dziewczyny, a drugą wyjmując z jej palców papierosa i rzucając niedopałek na ziemię. Już wiedział, że wygrał, że Lewandowska zaakceptowała pomysł ze wspólnym mieszkaniem, więc pytanie było czysto retoryczne - W ogóle lubię ciebie całą. I rozumiem, że się zgadzasz?
- No. Zgadzam - na jej twarzy pojawił się delikatny zarys uśmiechu, a zielone tęczówki nadal pozostały wgapione w twarz Wojtka.
- Czemu? 
- Bo ja też cię kocham, głupku. A co to by była za miłość, gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia. Z resztą mam wybór? - odparła, chyba po raz pierwszy przyznając na głos, że nie chce jego przyjaźni, że wciąż chce czegoś więcej, co właśnie się spełniło. Zamknęła oczy. Nie musiała wiedzieć, jak wygląda. Chciała tylko wdychać jego zapach, który zwiastował, że wszystko może się wydarzyć, całować i czuć go, całkiem blisko. Śmiała się ze szczęścia pojmując, co znaczy kochać. Kochała go tak bardzo, że będąc na niego wściekła, że mając ochotę wziąć go za kostki i wywiesić przez okno, że kiedy na jej usta nasuwały się najgorsze przekleństwa to jednocześnie wiedziała, iż równie łatwo jak kurwa mać mogłaby powiedzieć wtedy kocham cię. Zrozumiała, że nawet drobiazg może zmienić życie. W mgnieniu oka, może zdarzyć się coś, czego najmniej się spodziewała i wysłać ją w podróż, której nie planowała... w przyszłość, której sobie nie wyobrażała. Dokąd pójdzie? To personalna życiowa podróż. Nasze poszukiwania światła. Ale czasem, by znaleźć światło trzeba przejść przez największe ciemności. Pokonała je. Wreszcie. W końcu przypomniała sobie o tym, by być szczęśliwą. Miłość do niego wypełniała ją bez reszty - miał w sobie coś, dzięki czemu czuła się jak w domu, jakby spokojna i bezpieczna znajdowała schronienie pod przytulną kołdrą. To miała być historia drogi, rozpędzonej autostrady, wiatru, uśmiechów i potu. Ostatnia miłość w wieku niewinności, historia jak z perłowo-złotej płyty dvd, limitowana edycja życia.

Od autorki: Dobiegliśmy do końca. Bez przewrotnych, wyciskających łzy happy endów i innych bajerów. Nie jestem dobra w szczęśliwych opowiadaniach. W ogóle w opowiadaniach. Dlatego dziękuję wam raz jeszcze za wszelkie przemiłe komentarze jakie tutaj zostawiłyście. Cieszę się, że miałam dla kogo pisać. Teraz jestem już wolna, uwolniłam się od tych wypocin i myślę, że niebawem wrócę z czymś zupełnie innym, bo taki mam plan. Do napisania, kochane! Love u