# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

meta - epilog

- Wiesz, że podobno istnieje syndrom paryski? Ludzie odwiedzają Paryż i odkrywają, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, a ich wymarzony czy znany z mediów obraz Paryża różni się w znaczący sposób od rzeczywistości. Nie czujesz się rozczarowana? - zaśmiał się, prowadząc ją za rękę do jednej z małych kawiarenek tuż przy starej kamienicy. Choć w hotelu serwowano im śniadania, Milena za każdym razem nalegała by jeść je na mieście. Wojtek przeważnie wybuchał śmiechem, uważając, że pewnie znów naje się panującą tutaj atmosferą, a nie jedzeniem. Mimo to zdawał sobie sprawę, iż po prostu siostra Roberta Lewandowskiego chce rozkoszować się ową wycieczką jak najdłużej. Spacerując jasnymi uliczkami, wcale nie zawiodła się na stolicy Francji. Przewodniki także nie kłamały nazywając Paryż jednym z najpiękniejszych miast na świecie. Zastanawiała się wewnątrz siebie, czemu dopiero teraz udało się zrealizować ten mały cel. Skoro od zawsze pragnęła kupić bilet, wymalować usta na czerwono, założyć czarną sukienkę i pójść na przyjęcie w stylu retro, miała milion okazji. Najwyraźniej taka musiała być kolej rzeczy, a ta wyprawa miała przytrafić się w jednym z najlepszych momentów jej życia. 
- Podobno występuje najczęściej u Japończyków. Czytałam gdzieś, że ma to związek z przyśpieszonym biciem serca, ekscytacją. Rozumiesz, halucynacje z radości. Z resztą przecież wiesz, że nie zależało mi na zrobieniu sobie zdjęcia pod wierzą Eiffla. Tu chodzi o sztukę. W Polsce tego nie ma, nie w takiej mierze - odparła, zajmując miejsce przy stoliku. Naprawdę fascynował ją fakt, iż na wystawie współczesnych artystów starsze osoby delektowały się towarzystwem obrazów, nawet tych bardziej wulgarnych, rozmawiały o ostatnim koncercie, całe rodziny spędzały czas wolny w muzeach, dyskutując z dziećmi na temat tego co widziały. Tam sztukę traktowało się jak chleb powszedni, a to właśnie szalenie podobało się brunetce. Nawet na stacjach metra projektowano cytaty z przeróżnych wierszy. Kiedy zamówili po kawie i lekkim posiłku (oczywiście po angielsku, bo w końcu nikt z nich nie opanował przenigdy francuskiego), znów wrócili do konwersacji. Milena westchnęła cichutko, podziwiając kolejne dzieła w malutkiej galeryjce naprzeciw kawiarni.
- Co z nimi? - zapytał, nie mogąc do końca rozszyfrować jej uczuć. Na ogół rozumiał dziewczynę doskonale, lecz co do sztuki  nie miał już takiej głowy. Zawsze sprawiało mu to problemy, gdyż jak mawiała Milena: musiał otworzyć umysł, by dostrzec piękno. Dzięki niej poszerzał go codziennie, aczkolwiek nie na tyle, by zrozumieć dlaczego czasem zwykłe bohomazy, które u Lewandowskiej wywoływały przeróżne odczucia, u niego nie budziły nawet poczucia estetyki.
- Właśnie zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy nie dorównam tutejszym artystom  - odpowiedziała, upijając łyk czarnej kawy, którą w międzyczasie doniósł kelner. Tutaj nawet kawa pachniała inaczej. Wojtek tylko machnął ręką, wywracając oczami. Nienawidził gdy użalała się nad sobą, bo doskonale wiedział, iż gdzieś w głębi siebie naprawdę kocha własną twórczość. Przecież sama tłumaczyła mu, że nie warto porównywać się do innych artystów. Każdy miał być niepowtarzalny, swój. Cóż, taka była. Mówiła jedno - robiła drugie. Szatyn zajął się smarowaniem paryskiej bagietki dżemem. 
- Chciałabyś tu mieszkać? - zapytał z czystej ciekawości, spoglądając na nią. Milena zamyśliła się na moment nad odpowiedzią.
- Nie. Nie wiem. To chyba mimo wszystko nie miejsce dla mnie - odpowiedziała. Owszem, paryskie mieszkanie wydawało się być kuszącą ofertą, zwłaszcza, że mogłaby obcować z tutejszą kulturą na co dzień, jednak ona zapewne dostając coś na stałe, stwierdziłaby, że nie jest to rzecz, której szukała. 
- To dobrze - ożywił się i uśmiechnął szeroko, jak zwykle, gdy coś kombinował. Brunetka popatrzyła na niego pytająco, a ten wyraźnie szukał czegoś w kieszeni. Po chwili ujął coś w dłoń i podsunął w stronę dziewczyny. Spojrzała zainteresowana na przedmiot, który okazał się być kluczami. Niewiele jej to mówiło.
- Co to? - zerknęła na Szczęsnego, unosząc je do góry.
- Klucze. Na ogół ludzie używają ich do otwierania drzwi - odparł zgryźliwie.
- Dobra - westchnęła. - Zapytam więc inaczej, skoro robisz się taki dokładny. Po co mi one? - przechyliła zainteresowana głowę lekko w bok, śledząc twarz szatyna.
- Do otwierania drzwi - znów się uśmiechnął, doskonale wiedząc jak zirytuje to Lenę.
- Wojtek, do cholery! - warknęła zniecierpliwiona, na tyle głośno, by ludzie dookoła popatrzyli na nią zdumieni.
- Dobra, dobra - uniósł ręce ku górze, w geście poddania - To klucze do mojego mieszkania w Londynie. Nasz pobyt tutaj dobiega końca, więc chyba głupio wyglądałoby jakbym odwiózł cię do Warszawy i sam wrócił do Anglii, nie? A skoro już oficjalnie jesteśmy razem, to całkiem dobrym pomysłem będzie, abyś zamieszkała u mnie. Przy okazji znów podroczę się z twoim jakże troskliwym bratem - wyszczerzył białe zęby całkiem zadowolony. Siostra Lewandowskiego wydawała się być jednak nieco bardziej zmieszana, a przy okazji zdumiona, gdyż nie miała pojęcia, że ich wspólny wyjazd tak szybko minął. 
- A co z moimi studiami? - uniosła brwi do góry i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Boże... mówiłem ci już, że masz nieznośny zwyczaj przejmowania się pierdołami? - pokiwał głową z dezaprobatą. - Nic, jesteś zdolna. Pójdziesz na inną uczelnię. Albo nie pójdziesz w ogóle i będziesz sobie tworzyć tylko w domu. Otworzysz jakąś galerię czy coś. Londyn jest duży - wzruszył ramionami, jakby sprawa edukacji była zupełnie nieważna.
- To nie jest śmieszne - mruknęła. - Nie jestem znanym, marnym piłkarzykiem jak ty, który zarabia sto dwadzieścia tysięcy funtów tygodniowo i gdzie by nie grał, to i tak będą mu słono płacić - wysyczała i odrzuciła włosy do tyłu, po czym wyciągnęła z torebki papierosa. Bramkarz znów się roześmiał.
- No właśnie. Zawsze masz mnie, więc naprawdę nie musisz martwić się o pieniążki  - posłał jej ironicznego buziaka.
- Wkurwiasz mnie, jesteś chory na głowę - zaciągnęła się dymem, wydmuchując go później prosto na twarz chłopaka. Był doskonale świadom, że Milena od zawsze nienawidziła być od kogoś zależna. Uwielbiała żyć na własny rachunek, dlatego nawet pomoc finansowa ze strony jej brata, z czystej dobroci oczywiście, okazywała się być pomysłem okropnym. Drocząc się ze sobą wyglądali bardziej jak para z włoskim temperamentem lub skłócone małżeństwo, niż naprawdę uwielbiający siebie nawzajem partnerzy.
- Pragnę ci przypomnieć, kotku, że to ty spędziłaś całe piękne dwa tygodnie na jakże wspaniałych wakacjach w klinice - mrugnął okiem.
- Robisz to specjalnie, co? Lubisz się ze mną użerać - pokazała mu język, rozbawiona ale i podrażniona.
- Owszem. Nie znam nikogo, kto jest bardziej uroczy od ciebie, gdy się denerwuje - przybliżył się do niej, by złożyć na ustach Mileny soczysty pocałunek, jedną rękę trzymając na policzku dziewczyny, a drugą wyjmując z jej palców papierosa i rzucając niedopałek na ziemię. Już wiedział, że wygrał, że Lewandowska zaakceptowała pomysł ze wspólnym mieszkaniem, więc pytanie było czysto retoryczne - W ogóle lubię ciebie całą. I rozumiem, że się zgadzasz?
- No. Zgadzam - na jej twarzy pojawił się delikatny zarys uśmiechu, a zielone tęczówki nadal pozostały wgapione w twarz Wojtka.
- Czemu? 
- Bo ja też cię kocham, głupku. A co to by była za miłość, gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia. Z resztą mam wybór? - odparła, chyba po raz pierwszy przyznając na głos, że nie chce jego przyjaźni, że wciąż chce czegoś więcej, co właśnie się spełniło. Zamknęła oczy. Nie musiała wiedzieć, jak wygląda. Chciała tylko wdychać jego zapach, który zwiastował, że wszystko może się wydarzyć, całować i czuć go, całkiem blisko. Śmiała się ze szczęścia pojmując, co znaczy kochać. Kochała go tak bardzo, że będąc na niego wściekła, że mając ochotę wziąć go za kostki i wywiesić przez okno, że kiedy na jej usta nasuwały się najgorsze przekleństwa to jednocześnie wiedziała, iż równie łatwo jak kurwa mać mogłaby powiedzieć wtedy kocham cię. Zrozumiała, że nawet drobiazg może zmienić życie. W mgnieniu oka, może zdarzyć się coś, czego najmniej się spodziewała i wysłać ją w podróż, której nie planowała... w przyszłość, której sobie nie wyobrażała. Dokąd pójdzie? To personalna życiowa podróż. Nasze poszukiwania światła. Ale czasem, by znaleźć światło trzeba przejść przez największe ciemności. Pokonała je. Wreszcie. W końcu przypomniała sobie o tym, by być szczęśliwą. Miłość do niego wypełniała ją bez reszty - miał w sobie coś, dzięki czemu czuła się jak w domu, jakby spokojna i bezpieczna znajdowała schronienie pod przytulną kołdrą. To miała być historia drogi, rozpędzonej autostrady, wiatru, uśmiechów i potu. Ostatnia miłość w wieku niewinności, historia jak z perłowo-złotej płyty dvd, limitowana edycja życia.

Od autorki: Dobiegliśmy do końca. Bez przewrotnych, wyciskających łzy happy endów i innych bajerów. Nie jestem dobra w szczęśliwych opowiadaniach. W ogóle w opowiadaniach. Dlatego dziękuję wam raz jeszcze za wszelkie przemiłe komentarze jakie tutaj zostawiłyście. Cieszę się, że miałam dla kogo pisać. Teraz jestem już wolna, uwolniłam się od tych wypocin i myślę, że niebawem wrócę z czymś zupełnie innym, bo taki mam plan. Do napisania, kochane! Love u


metr dziesiąty

To niewiarygodne, że całe dwa tygodnie, całe czternaście dni, potrafiło zlać się w jedną całość. Milena chyba dopiero po terapii uświadomiła sobie, iż gdyby miała tak żyć, gdzieś w zamknięciu i na dodatek bez najbliższych, to zapewne zgłupiałaby jeszcze bardziej. Każda doba na oddziale przynosiła ze sobą nowe przemyślenia oraz coraz większą tęsknotę za domem. Do łóżka miała tam bardzo blisko i najczęściej mu ulegała, po prostu śpiąc, bo w kontaktach z łóżkiem była bardzo mało asertywna i kompletnie nie potrafiła mu odmawiać. Co innego miała z resztą do roboty? Kiedy znalazła się na miejscu miała w sobie jakiś żal do samej siebie oraz Roberta, że pozwoliła się wysłać do Krakowa. Później jednak, z minuty na minutę, zaczęła pojmować, iż ma to jakiś sens. Nie dało się zaprzeczyć. Jakiś czas temu wpadła w swoją wewnętrzną histerię. Nie krzyczała, nie płakała głośno (przeważnie), nie biegała i nie wyrywała sobie włosów z głowy. Po prostu coś ją zatrzymało i nie pozwalało cieszyć się życiem. Czuła się, jakby ktoś wyjął jej wtyczkę z kontaktu. Przez rok wszystko było bólem i chaosem. Niestety miała tendencję do radzenia sobie z problemami w taki sposób, że w ogóle sobie z nimi nie radziła. Ku swojemu zaskoczeniu pobyt odrobinę zmienił jej nastawienie. Czuła także, że nadszedł czas by uporządkować swoje życie. Teraz należało wprowadzić względny ład oraz dążyć do swoich celów i marzeń. Ludzie mają po osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia lat, ale nie są dorośli. Wciąż zdarza im się zachowywać jak dzieci. Popełniają błędy, potykają się, gubią, dokonują złych wyborów, podejmują złe decyzje. Stosunkowo często sobie nie radzą. Wszyscy przecież potrzebujemy pomocy, oparcia w rodzinie i bliskich. Działamy pod wpływem emocji, dajemy się ponieść chwili. Wydaje nam się, że możemy wszystko, ale z czasem to mija. Jesteśmy młodzi, zagubieni. Nie wiemy, jak żyć. Strasznie spinamy się, aby być jacyś. Codziennie rysujemy siebie, dolepiamy do siebie klejem różne kartki, zdjęcia, wyrysowujemy się w ramki, aby poczuć, że jesteśmy czymś więcej niż imieniem i nazwiskiem. Lubimy towarzystwo, ale nie możemy znieść ludzi cały czas koło siebie. Więc gdzieś się gubimy, potem wracamy i znów znikamy. W uszach brunetki brzmiały słowa, które usłyszała kiedy Robert ją odwoził. Powiedział: Już nie potrafię dostrzec tego szczerego uśmiechu u ciebie. Co z tego, że usta się śmieją jak z oczu uleciało to ciepłe światełko? Czasem zdarzało się, że używał takich dziwnych zdań. Szczerze mówiąc, nie wiedziała czy ono, owe światełko, wróciło. Co za różnica? Matka pewnie i tak znów stwierdziłaby, że wygląda jak kościotrup. Swoją drogą nie miała pojęcia, czy była zaznajomiona z sytuacją. Rozmawiały ze sobą stosunkowo rzadko, więc przez ostatni czas nie dzwoniła. Były w dobrych kontaktach, lecz po prostu niekoniecznie zbyt częstych. Lewandowski jej powiedział? Być może, choć stawiała bardziej na to, że milczał, by po prostu nie denerwować rodzicielki. Wszystko przeżywała sto razy bardziej niż powinna, więc mimochodem brat Mileny zrobił pewnie przysługę, nikogo o tym nie informując. Sam za to odwiedził siostrę dwa razy, a później za jej namową wybrał się z narzeczoną na Mazury. Milena doskonale wiedziała ile czekali na wspólnie spędzony urlop, więc nie chciała aby jej pobyt w klinice miał komuś popsuć plany. Wcale nie było tak łatwo go przekonać. Teraz jednak, z torbą na ramieniu, gotowa do wrócenia do normalności, była pewna, że go ujrzy. W końcu tak się umawiali. Stała przed drzwiami wejściowymi, co jakiś czas poprawiając włosy targane przez wiatr. Jakież było jej zdziwienie, kiedy przed sobą zobaczyła wysokiego na prawie dwa metry bramkarza. Gdy w pewnej chwili zmierzył Milenę od stóp do głów, nawet nie mrugnąwszy powieką, po jej ciele przemknęły gorące dreszcze. Nogi przyssały się do ziemi. Duszę ogarnął jakby spokój.
- Witaj, świrusie - zaśmiał się, widząc jej zdziwienie, po czym pocałował w czoło. Tak jak gdyby nigdy nic. Tak jakby nie było tamtej rozmowy na balkonie, ani niepotrzebnie wypowiedzianych słów. Miała ochotę zapytać gdzie jest Robert, co robi tutaj Wojtek i w ogóle dlaczego, jednak powstrzymała swą ciekawość. Właściwie cieszyła się z takiego zwrotu akcji. Naprawdę była szczęśliwa, że odebrał ją właśnie Szczęsny.
- Wreszcie wolna - odetchnęła z ulgą, witając się z szatynem. On tylko wyszczerzył swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Tęskniłaś? - spytał, biorąc od niej bagaż.
- Nie, umierałam z radości i wszechogarniającego mnie szczęścia - wywróciła oczami, ironizując. 
- Nie zapytasz gdzie jest Lewy? - zerknął na nią, otwierając samochód.
- A powinnam? Skoro go nie ma to trudno. Fajnie, że przynajmniej ty przyjechałeś - wzruszyła ramionami, po czym zajęła miejsce pasażera. Jego białe Porsche Cayenne naprawdę robiło wrażenie.
- To dobrze - uniósł kąciki do ust, wyraźnie coś knując. Milena posłała mu wymowne spojrzenie, pełne zaciekawienia. Nie musiała długo czekać na odpowiedź. - W sumie to nie wie, że tu jestem. Miał przyjechać koło szesnastej, więc teraz pewnie jest gdzieś w połowie drogi. Cóż, byłem pierwszy - znów wyszczerzył się cwaniacko. Ruszyli z parkingu w kierunku stolicy, przedzierając się przez mniej lub bardziej zakorkowane drogi. Włączyli radio, a raczej płytę Neo Retros, których oboje uwielbiali. Milena popatrzyła na chłopaka zielonymi tęczówkami, które obecnie były przepełnione najzwyklejszą tęsknotą i jakąś wewnętrzną wdzięcznością za to, iż przybył. Objął ją po raz kolejny bez słów, wiedząc, że właśnie teraz bardzo tego potrzebowała. Uczynił to jedną ręką, by móc także skupić się na prowadzeniu. Zawsze doceniała to, iż wcale nie musieli rozmawiać aby dotrzeć do porozumienia. Takie przytulenie się do faceta wystarczyło, by poczuła się bezpiecznie i kobieco. Ktoś kiedyś powiedział, że żeby przetrwać potrzebuje się co najmniej trzech takich dziennie. Mądry gość. Zdecydowanie. Wyraźnie czuła twarde, muskularne ramię spod przykrywającej go garderoby. Dookoła unosił się delikatny zapach jego perfum. W końcu zatrzymali się na bocznej, leśnej dróżce, gdy okazało się, że bagażnik nie został domknięty, a informująca o tym kontrolka irytowała kierowcę. Ale to nie samochód był najważniejszy. W pewnym momencie, nawet nie mając pojęcia kiedy dokładnie, ich usta odnalazły się i łagodnie walczyły, gryząc wargi. Igrały wśród tego terenu, gdzie przelewało się tam i z powrotem ciepłe powietrze. Nie miała pojęcia, kto zaczął. Wojtek po chwili nagle odsunął się, dokładnie śledząc jej twarz. Pokręcił głową rozbawiony, co kompletnie zbiło z tropu Milenę. 
- W sumie, to okłamuj mnie dalej. Wciskaj mi najgorszy kit na świecie. Nie chcę nic oprócz twoich farmazonów. Oprócz twoich bajek. Jakkolwiek byś się starała to ignorować albo temu zaprzeczać, kłamstwa ostatecznie się skończą. Czy tego chcesz, czy nie. Ty tego jeszcze nie czujesz, dlatego możemy oszukiwać się tak pięknie jak dotychczas - powiedział. Pewnie miał rację. Czas wyłączyć zadawanie pytań, przestać ogarniać, dlaczego to w ogóle się dzieje. To się staje. Coś w tym musiało być, skoro przez całą wizytę w Krakowie zachowywała się jak kretynka, czekając na chociażby jedną wiadomość od niego, która czasem nie nadchodziła. Łudziła się, że pomylił numery, że stracił zasięg, albo padła mu bateria. Pragnęła się z nim spotkać. Chciała posłuchać o tym co u niego, pomilczeć kiedy zapytałby o jej sprawy i robić to co robili zawsze razem. Jedyną rzeczą, którą pojęła w stu procentach przez okres ostatnich tygodni, był fakt, że naprawdę nie wyobrażała sobie życia bez Wojtka. Tęskniła za nim nieustannie. Oprócz pragnienia od­czu­wała tylko to jedno  tęsknotę. Ani zimna, ani ciepła, ani głodu. Ale co miała mu powiedzieć? Wiesz, chyba jednak miałeś rację. Może naprawdę cię kocham? To brzmiało fatalnie, zwłaszcza po ciągłych ucieczkach czy zaprzeczeniach. Człowiek przecież oszukuje siebie tak często, że gdyby mu za to płacili, mógłby się spokojnie utrzymać. O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzi, ponieważ słowa pomniejszają je. Zdobywa się na odwagę i wyjawia sekrety, a ludzie dziwnie się na niego patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedział, albo dlaczego uważał to za tak ważne, że prawie płakał mówiąc. Ze Szczęsnym na ogół nie miała tego problemu, lecz tym razem się pojawił, a Milena nic nie mogła na to poradzić. Bała się reakcji i tego, że słowa wcale nie zabrzmią tak jak w jej głowie. 
- Posłuchaj. Ucieknijmy stąd. Wyjedźmy gdzieś. Kupię wreszcie te cholerne bilety do Paryża. Pojedziemy tam razem, zobaczysz te wszystkie zabytki, drogie sklepy, całe miasto, pójdziemy na jakiś koncert francuskiej muzyki, przelejesz wszystko na kartkę, odpoczniemy od Polski, od innych. Rozumiesz, my sami - siedział ze wzrokiem utkwionym w jej oczach, mówiąc całkiem poważnie. Milena westchnęła cicho. Wiedziała do czego zmierza. On także był świadom, iż rozumie.
- Wojtek... my się pozabijamy. Już po kilku dniach spędzonych wspólnie będziemy rzygać swoim imieniem i nazwiskiem - odparła, niepewna pomysłu, niepewna zmian.  Przychodzi czas, że udajesz przed sobą, że wcale nie chcesz spełniać starych, zardzewiałych celów. Zaczynasz zachowywać się idiota z rozdwojeniem jaźni. Masz tylko jedną, ale wmawiasz sobie, że masz dwie i jednego siebie możesz oszukać, a to jest gówno prawda, bo nie możesz. I tak tkwisz w tym swoim nie-wiadomo-czym przez resztę czasu, aż nagle, nieoczekiwanie naprawdę masz to marzenie gdzieś i wtedy, dokładnie w najbliższej przyszłości ma prawo się ziścić.
- Nie obchodzi mnie to. Po prostu chcę z tobą spędzić jeszcze trochę czasu. Spodoba ci się, jestem pewien. Kurwa, pójdziemy do tych najdroższych restauracji, chcesz to wynajmę pięciogwiazdkowy hotel. Obojętnie. Byle z tobą. Poza tym przecież burzliwe związki są najpiękniejsze! Nie mógłbym wytrzymać w związku, w którym jest nudno - na te słowa dziewczyna zareagowała delikatnym rozbawieniem.
- Ale ja nie chcę jakiś drogich knajp, gdzie nie będę wiedziała do czego użyć jednego z trzydziestu widelców. Wystarczy mi jak się wspólnie pośmiejemy przy kawie, na stacji benzynowej. Nie musisz kombinować. Tylko proszę, pocałuj mnie raz jeszcze i o nic nie pytaj. Nie wymagaj ode mnie na razie niczego więcej. Wiem, to żałosne. Ale proszę - odparła. Patrzyli na siebie chwilę w kompletnej ciszy, nadal blisko siebie. Jedynym dźwiękiem były ich oddechy. Wiedziała, że Wojtek zaakceptował jej prośbę, bo znów delikatnie musnął jej usta, by potem wpić się w nie namiętnie. Oparł dłonie na jej talii raz po raz składając pocałunki na pełnych ustach brunetki. Westchnęła, na co chłopak zareagował cichym, pełnym zadowolenia mruknięciem. Po jakimś czasie brunetka wtuliła się w Wojtka, a gdy zamknęła oczy, pomyślała, że nie chce od losu niczego więcej, tylko już na zawsze móc zostać w jego ramionach. Wtulała się, bo już nigdy więcej go nie oszuka. Wtulała się, bo zaakceptowała swoją rolę. Wtulała się, bo w końcu zrozumiała, co to znaczy, że ktoś mógłby za nią dać się publicznie rozstrzelać. Zero snucia analiz, zero wymyślania, zero układania scenariuszy w swojej zapracowanej głowie. Żyła chwilą. Była tylko tam. Może czasem nie warto się powstrzymywać. Wystarczy zamknąć oczy, zapomnieć o moralności. Przeżyć chwile, które kiedyś będzie się wspominać. Zrobić to czego pragnie dusza, myśleć o sobie. Myślenie o innych z reguły się nie opłaca. Czuła się jak mała dziew­czyn­ka, która po raz pier­wszy spróbo­wała cze­kola­dy i tak bar­dzo po­lubiła jej smak, że ciągle miała ochotę na więcej. 
- Przepraszam za to wszystko. Zdziczałam. Chyba za długo byłam sama - powiedziała gdzieś pomiędzy kolejnymi całusami. Wojtek jednak uniósł lekko kąciki ust do góry, nadal nie odrywając się od Mileny. 
- Chciałaś chyba powiedzieć, że za długo byłaś z nieodpowiednim facetem - odparł, oddalając swą twarz tylko o parę centymetrów. 
- Nie. Chciałam powiedzieć, że chce się z tobą kochać - odpowiedziała bezwstydnie, lecz nie zaskakująco. Doskonale o tym wiedział, ściągając parę sekund wcześniej z niej sweter, pod którym nie było nic oprócz stanika. Jej blada, wręcz biała skóra kontrastowała się z czarną tapicerką samochodu oraz opalonym ciałem piłkarza. Wsuwał swoje ciepłe palce pod materiał jej spodni, by po chwili zabrać się za ich rozpinanie. 
- Czekaj. Mógłbyś mi coś obiecać? To dla mnie bardzo ważne, przyrzeknij, że się zgodzisz - po raz kolejny przerwała przyjemny moment, co zdziwiło szatyna. Pokiwał twierdząco głową, zniecierpliwiony.
- Nawet jeśli jutro dojdziemy do wniosku, ze jesteśmy z innych bajek i nasz związek nie ma sensu to chcę się z Tobą spotykać na 24 godziny w pierwszy weekend każdego nieparzystego miesiąca. Nawet jeśli ułożymy sobie życie osobno. Na 24 godziny bez żadnych zobowiązań i późniejszych konsekwencji. Wyłączamy telefony i jesteśmy tylko my. Może będziesz mi opowiadał o swojej księżniczce z bajki, zdolnych dzieciach, a może po prostu będziemy leżeć na podłodze, pić wódkę z gwinta i trzymając się za ręce przeklinać twoje albo moje życie... Wszystko mi jedno. Nie patrz tak na mnie. Cholera, wiem że to chory układ, ale chcę Cię mieć chociaż przez 144 godziny rocznie. Obiecaj - chłopak roześmiał się, lecz widząc jej śmiertelną uwagę przyrzekł dotrzymać układu. Bardziej jednak śmieszył go fakt, iż naprawdę nie zamierzał nigdzie odchodzić ani układać sobie planów bez obecności brunetki. Widząc świecące się iskierki podniecenia w jego oczach, wróciła do poprzednich czynności. Pozwoliła rozpiąć sobie biustonosz, który wylądował gdzieś na wycieraczce przy siedzeniu pasażera. Chłopak ściągnął z niej także dżinsy, zatrzymując swoje wielkie dłonie na pośladkach. Milena nie pozostawała dłużna. Odzienie bramkarza znalazło miejsce w tyle samochodu, lecz na pewno nie na jego ciele. Atmosfera z chwili na chwilę robiła się coraz bardziej zmysłowa, a ich skóry rozpalone. Potem, bez zbędnych ceregieli doszło do jeszcze bardziej intymnego połączenie ich ciał. Oboje byli spragnieni seksu.  Poruszały się one rytmicznie, a co jakiś czas szczupła sylwetka dziewczyny wyginała się w łuku z rozkoszy. Nikt z nich nie zważał na gniecenie się na siedzeniach samochodu, ani na to, iż co jakiś czas on, bądź ona obijała się o skrzynię biegów albo schowek. Gdy nadszedł kulminacyjny moment szczytu  wbiła swoje paznokcie w jego plecy, pozostawiając parę czerwonych smug. Oboje jęknęli z uczucia ekstazy, a Szczęsny znów uniósł zadowolone usta ku górze, po czym pocałował ją w czoło. W momencie, kiedy opadli na fotelach obok siebie, rozległ się dźwięk telefonu. Piłkarz zaczął go szukać, co wyglądało dosyć zabawnie, z racji iż spodnie znajdowały się gdzieś na ziemi, a to właśnie w nich trzymał komórkę. Popatrzył zdumiony na wyświetlacz, pokazując przy okazji Milenie doskonale znany jej pseudonim. Lewy. Przeklinała swego brata w myślach, nie wierząc w to, jak cudowne posiadał wyczucie czasu. 
- Halo? - zapytał Wojciech, słuchając uważnie głosu kolegi, który zapewne właśnie przyjechał do Krakowa. Sam musiał za to pilnować swego nadal przyśpieszonego oddechu. Wywrócił oczami słysząc zapewne jego pretensje i irytację. - Tak, Roberciku. Jest ze mną i myślę, że ma się całkiem dobrze. Nie. Nie wróci do domu. Jeśli tylko się zgodzi, zabiorę ją na stałe, gdzieś, w zupełnie inne miejsce, i tam już nikt nas nie znajdzie, tylko mężczyzna który będzie nam dowoził coś do jedzenia, a dla niej papierosy. Przekupimy go, aby nikomu nie dawał adresu do naszej kryjówki. Nawet tobie. Rozumiesz, tak się składa, że Milena od paru lat jest już dorosła - nacisnął czerwoną słuchawkę z uśmiechem. Był świadom jak bardzo robi na złość Lewandowskiemu. Był świadom, że jego siostrze nie chciało się już uciekać.

Od autorki: I tak to się kończy. Czeka was jeszcze epilog i byłoby na tyle. Już teraz chciałabym podziękować wam, bo bez waszych komentarzy, waszych miłych słów to całe opowiadanie nie miałoby sensu. Jesteście wspaniałe! Za inspiracje dziękuję także twórczości Jakuba Żulczyka, którego książki ubóstwiam. Myślę, że dziesięć rozdziałów to wystarczająca ilość dla tego niezdarnego love story. Nadal zostanę aby czytać wasze dzieła, a później kto wie, może wymyślę coś zupełnie nowego? Taki mam plan. Dziękuję dziękuję dziękuję. <3 Szalone kibicki piłki nożnej to chyba najpiękniejszy rodzaj żyjących kobiet. 

metr dziewiąty

Przypadki chodzą po ludziach. Cholerne i złe przypadki, które wprowadzają człowieka w stan, w którym musi bardzo się powstrzymywać przed tym, aby nie zdemolować całego mieszkania, nie trzasnąć komputerem o ścianę, a następnie nie wyskoczyć przez okno. Co więcej, gdy takie przypadki człowieka dopadną, ma przedziwne wrażenie, że przydarzają się one tylko i wyłącznie jemu, że reszta świata wolna jest od tego typu zbiegów okoliczności. Pewne rzeczy po prostu nie powinny mieć miejsca. Niektóre zbieżności nie powinny mieć miejsca. Kurwa, nie żyjemy w tarocie.Wojtek poczuł to samo, kiedy obudził się kolejnego dnia. Nadal był w Warszawie, lecz o dziwo - w zupełnie innej części miasta, w odmiennym mieszkaniu, nie bardzo ogarniając gdzie znajduje się dokładnie. To tylko utwierdziło chłopaka w przekonaniu, iż miał dziwny sen lub popadł w paranoję przez stres. Musztardowe ściany coś mu przypominały, tak samo jak delikatny materiał zasłon, przez które przedzierały się już ostre promienie słońca. Dopiero po chwili, gdy skojarzył przedmioty ze wszystkim innym, zorientował się, iż leży w tym samym pokoju co parę dni wcześniej z Mileną. Ona czuła się podobnie. Tego dnia zdążyła już wstać, ubrać, powiedzieć osiem razy kurwa i zdać sobie sprawę, że już go nigdzie zobaczy. Pojęła co znaczy ból, choć brat utwierdzał ją w przekonaniu, że to minie. Na pewno. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy. Ale Leny nie było. Już nie. Przynajmniej nie tam. Zwlekł się z łóżka, nadal nieco nieswój, schodząc na dół. W kuchni powitała go uśmiechnięta Ania, która właśnie kończyła smażyć naleśniki. 
- Witaj zdesperowany śpiochu - powiedziała, podsuwając mu pod nos talerz ze śniadaniem.
- Hej - mruknął, przeczesując włosy. Ziewnął długo.
- Mam nadzieję, że dziś nie zamierzasz budzić nas o trzeciej w nocy - odparła z humorem, choć w jej wyrazie twarzy czaiła się jakby namiastka wyrozumiałości. Kompletnie nie rozumiał o co chodzi.
- Co? A tak w ogóle to gdzie twój narzeczony i jego siostra? - rozglądnął się po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, iż brakuje dwóch  istotnych osób. Stachurska uniosła brwi do góry, patrząc na bramkarza ze zdziwieniem. Pokręciła głową, nadal unosząc kąciki ust lekko do góry. 
- Nic nie pamiętasz, prawda? - spytała, lecz było to raczej pytanie retoryczne. Westchnęła głęboko. Odeszła od blatu, zerkając w stronę drzwi, po czym dodała: - Myślę, że lepiej jak Robert ci to opowie - piłkarz właśnie wszedł do kuchni, słysząc już rozmowę. Cmoknął swoją kobietę, po czym usiadł na przeciwko Szczęsnego z kubkiem kawy. Popatrzył na niego z litością.
- Powiedzcie mi o co do cholery chodzi - powiedział zirytowany Wojtek, śledząc uważnie twarze swoich znajomych. Lewandowski opowiedział trochę później swojej siostrze, jak wyglądała cała rozmowa z przyjacielem. 
- Stary, przyszedłeś do nas późną nocą, z resztką wina w butelce. Nigdy chyba nie widziałem cię w takim stanie. Oczywiście wszystkich obudziłeś, po czym wzięło cię na zwierzenia. Żaliłeś się, że poprzedniego wieczoru, parędziesiąt godzin temu, przyszła do ciebie Milena i bardzo ładnie ci wytłumaczyła, powolnymi, złożonymi zdaniami, że krzywdzicie się nawzajem, że tkwi między nami jakiś podstawowy konflikt. Potem stwierdziłeś, że jest to dziewczyna urocza, piękna, choć na wskroś, na wylot trochę pierdolnięta, i że katastrofalnie jej pragniesz, choć jest tak bardzo wredna.  Serio, chłopie, zachowywałeś się gorzej niż piętnastolatka, która właśnie zerwała ze swoim "chłopakiem na całe życie". Byłeś trochę wstawiony, może to dlatego. Próbowałem cię jakoś pocieszyć, no wiesz, ogarnąć, ale na marne. Nocowałeś jak widzisz u nas, bo choć szczerze mówiąc wywaliłbym cię z chęcią za drzwi, to Ania się zlitowała. Kto chciałby słuchać bramkarza, twierdzącego, iż jest zjebany, że pewnie po zagładzie atomowej byłby dalej beznadziejny. Nawet bardziej. Rozumiesz, przyzwyczaili się już trochę do twojego narcystycznego podejścia - zrelacjonował, kpiąc sobie z kolegi w ostatnich zdaniach. Szatyn słuchał i gapił się ślepo, stwierdzając, że alkohol, nawet w czasie urlopu, nie jest odpowiednim towarzyszem. W końcu był przyczyną nieporozumień relacji on - brunetka, a przy okazji on - brunetka - jej brat/jego najlepszy znajomy. Nastała chwila milczenia i takie westchnięcie w stylu eeee, gdy chcesz powiedzieć albo coś bardzo ważnego, i przejdzie ci to przez gardło tylko przebrane w kostium banału, albo gdy po prostu chcesz stwierdzić do dupy z tym życiem. Wojtek zapewne wybrał to drugie, po czym przejechał ręką po twarzy. Brzęczenie radia , utwór Czerwonych Gitar i tekst wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy, idealnie skomponowało się z panującą atmosferą.
- Właśnie, gdzie ona jest? U siebie w mieszkaniu? - zapytał po chwili. Narzeczeni popatrzyli na siebie trochę niepewnie.
- Nie - odpowiedział krótko Lewy. - Wyjechała - dodał. Szczęsny chyba wtedy zdał sobie sprawę, że to jej chude ciało, te kruczoczarne włosy, cała ta szopka, te drobne ręce i skóra blada jak ściana, najwyraźniej przestały istnieć.
- Gdzie? Na ile? - pytał podenerwowany, lecz w odpowiedzi usłyszał jedynie równomierne tykanie zegara. - Lewandowski! - syknął.
- Nieważne. Tak po prostu będzie lepiej i dobrze o tym wiesz. Ty wariujesz, ona przychodzi do Anki rano, po odwiedzinach w  twoim domu, z rozmazanym makijażem, a ja nie mogę wyciągnąć od niej ani słowa. Płacze leżąc na podłodze. Nigdy nie słyszałem takiego płaczu. Kurwa, zrozum do cholery, że po prostu na to nie mogę pozwolić. Nie chcę żeby znów przechodziła przez to samo - odparł, upijając łyk czarnej i smętnej kawy, jak tamten dzień. Piłkarz nie potrafił uwierzyć w to, co słyszał.
- Doskonale wiem przez co przechodziła - wychrypiał. - Nie wiedziałem, że to wszystko tak się potoczy, naprawdę. Ale jeśli będziesz trzymał ją ciągle w klatce, traktował jak dziecko to krzywdę zrobisz jej ty. Znasz mnie na tyle i nie wiesz, że nie mam zamiaru jej ranić? - prychnął sfrustrowany. Nie zamierzał odpuszczać, choć gdzieś w środku już się pożegnał z Mileną. Poczuł, jak wsiada do pociągu, jak wysiada na stacji w zupełnie innym mieście, odjeżdża do głowy kogoś zupełnie innego, w nowej miejscowości, nowym kraju. Zdarza się. Nawet najwięksi, sam na sam z bramkarzem, pierdolą sprawę i trafiają w słupek. Albo inaczej - po prostu, ktoś musi być frajerem, żeby gdzieś tam mógł być ktoś lepszy. Przecież dopiero, pomimo wrednych sytuacji, leżeli we dwoje w ogrodzie, obgadywali całą reprezentację piłki nożnej, albo Lena zanurzała palce w farbie, przesuwała nimi po ścianie i się śmiała. Teraz nagle mógł od wszystkiego odejść. To oczywiste. Mógł spakować się do walizek, zabrać swoje - nie swoje ubrania, trzasnąć drzwiami, albo nimi nie trzasnąć, bo wypadłyby szyby. I wrócić do Anglii. Kto wie, może po raz pierwszy uciekła na stałe? Albo jej brat zamknął ją w jakiejś piwnicy bez dopływu światła, za milionem kłódek, by nigdy nie mogła zobaczyć płci przeciwnej? Jej też na pewno nie było łatwo. Zawsze gubiła się w nowych miejscach, wsiadała nie do tego autobusu, albo otwierała nie te drzwi. Mógłby przysiąc, że Robert rzucił na koniec do niej coś w stylu:
 - Wiem, że będzie ciężko. Ale ty potrafisz przecież dużo wytrzymać.
- Siebie nie potrafię wytrzymać - mruknęła zapewne. Wszyscy zrozumieli, że znajomość Mileny i Wojtka, i Roberta przechodziła przez kryzys, przez jakąś mutację. Smakowała teraz jak najlepsza herbata zalana wodą ze starego czajnika. A na dnie, oprócz resztek z fusów, zostawał osad kamienny. Bał, że się z niej nie wyleczy, że do końca życia będzie porównywał wszystkich do Lewandowskiej, że za każdym razem gdy usłyszy tę-piosenkę-co-to-mu-się-kojarzy-dobrze, zwłaszcza francuską, w jego głowie będzie ona. Wolał już pić tą starą herbatę, niż nie mieć napoju w ogóle. 
- Możesz mi z łaski powiedzieć gdzie jest Milena, skoro nie ma jej tutaj, ani pewnie w swoim mieszkaniu? - Wojtek spytał po raz kolejny. Nic. Cisza.
- W Krakowie - wypaliła trochę później Stachurska, za co została skarcona wzrokiem przez swojego narzeczonego. Tego chyba się nie spodziewał. - Robert, błagam. Wojtek powinien wiedzieć, mimo wszystko. 
- Nie - ton jego głosu przybrał chłodną barwę.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to ja mu wytłumaczę - odparła, opierając się o kuchenny blat i krzyżując ręce na piersi. Westchnięcie. Kolejne. Jakby słowa zatrzymywały się w gardle.
- Dobra. Milena jest w klinice. Prywatnej. Zostanie tam na dwa tygodnie. Mają najlepszych psychoterapeutów. Wolałbym żeby z kimś zamieszkała na mieście i chodziła tylko na spotkania, a nie na oddziale, ale nie mamy rodziny w Krakowie. Nie wiem też czy samodzielne życie w nowym miejscu by jej pomogło. Podjęliśmy decyzję, gdy do nas przyszła. Zgodziła się - powiedział, zostawiając Wojtka z coraz to większym mętlikiem i bólem głowy.
- Czekaj... zamknąłeś ją w wariatkowie?! Do reszty cię pogięło?! Przecież nie gada ze trzydziestoma ośmioma zmyślonymi przyjaciółmi, nie drapie ścian, ani nie wydaje jej się, że jest Napoleonem albo Matką Boską! Jest... po prostu inna - chłopak zacisnął dłonie w pięści, rozjuszony. Lewy wywrócił jedynie oczami, a głos przejęła Anka, by nie spowodować większych konfliktów. Położyła mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, Wojtek. Nie siedzi z wariatami. Tam leczy się lżejsze przypadki. No wiesz, depresje i tak dalej. Jest tylko na obserwacji, spotka się z psychologiem. Może wychodzić na świeże powietrze, nie siedzi w czterech ścianach czy izolatce. Dobrze wiesz, że tego potrzebowała już od czasu poprzedniego związku. Musi z kimś porozmawiać, poukładać wszystko w głowie, bo po prostu trochę się zgubiła. Ma spore wahania nastroju, a pobyt w Krakowie może jej jedynie pomóc - wytłumaczyła spokojnie, po czym uśmiechnęła się delikatnie, jakby chciała go duchowo wesprzeć. Nie słyszał tego ironicznego, lecz przyjemnego głosu i przez chwilę pomyślał, iż tym razem naprawdę ją stracił. Odczuwał brak tych  niep­rzes­pa­nych no­cy. Ba­nal­nych dys­kusji na mi­liony ba­nal­nych te­matów. Umiera­nia ze śmie­chu. Może już nafaszerowali ją magicznymi tabletkami, zrobili pranie mózgu oraz zapięli w kaftan bezpieczeństwa? To psuło dzień, sukcesy, humor. Wiedział, że to do niczego nie prowadziło, że było toksyczne i na dodatek bez sensu, ale prosił by po prostu wróciła. Po prostu była. Sam przed sobą przyznał, że owszem - Robert miał rację. Zachowywał się jak zakochana nastolatka, a nie dorosły facet. Teraz było to dla niego bez różnicy. Mógłby być nawet kucykiem pony, byle z nią obok.


Późną nocą, parę dni potem, dostał wiadomość na swoim komunikatorze internetowym. Odpisała. Poczuł, że nawet jego komputer był tym faktem zdziwiony. Przypuszczał, iż nie mogą mieć tam telefonów, komputerów, albo sznurówek. Tak dla bezpieczeństwa, jakby ktoś chciałby się na nich powiesić, albo przywiązać do kaloryfera. Otworzył migające okienko, a ku jego większemu zdumieniu, okazało się, iż Milena włączyła także kamerkę. Miała lekko rozczochrane włosy, podkrążone oczy, a na twarzy widniał ledwo dostrzegalny uśmiech. Poszerzył się, gdy na ekranie zobaczyła bramkarza. Blada cera iskrzyła się nawet w panujących ciemnościach dookoła niej. Nie odzywała się. Wolała pisać na klawiaturze.
Lena: Pytałeś co u mnie. Trochę się pozmieniało. Powoli składam w całość swoje rozjebane życie. 
Wojtek: I jak ci idzie?
Lena: Dziś była terapia grupowa. Nie ma nic gorszego, serio. Czułam się jak na spotkaniu AA. Rozmawialiśmy o naszych planach na życie. Wcześniej kazali mi się przedstawić i takie tam. No to powiedziałam. Milena Lewandowska, tak, od tego znanego piłkarza. Pewnie już myślą, że mam jakieś rozdwojenie jaźni czy coś. Jedna dziewczyna w tym roku szkolnym miała zdać maturę i iść na jakiś zgodny z zainteresowaniami kierunek studiów, prawdopodobnie będzie to prawo, medycyna, informatyka. Jeszcze do końca nie wie. I spytali mnie czy jestem zadowolona z ASP. Powiedziałam, że gdybym miała teraz wybór, pewnie wybrałabym mizantropię. I kiedy tak słuchałam, jakie ludzie mają plany i pasje, to zdałam sobie sprawę, że jestem beznadziejnie przeciętnym człowiekiem. Może naprawdę zacznę wymyślać jakieś barwne historyjki? 
Wojtek: A jakie są twoje obecne plany oraz cele?
Lena: Chcę stąd już wyjść. Wszystko tu jakieś takie surowe. I Paryż.
Wojtek: Obiecałem ci, że tam pojedziemy, pamiętasz?
Kamerka zgasła. Cisza.
Wojtek: Milena?
Wojtek: Lena, jesteś?
Wojtek: Halo
Znów jej twarz, ciemne tło zlewające się z włosami.
Lena: Tak. Przepraszam. Po prostu zdałam sobie sprawę, że jeszcze trochę tu posiedzę.
Wojtek: Rozmawiałaś na osobności z psychologiem? Coś ci powiedział?
Lena: Podobno nie powinnam mówić o moich prywatnych sesjach. To może mieć spore konsekwencje. Jeszcze się zarazisz czy coś.
Wojtek: Zaryzykuję.
Lena: Wczepi mi chip żeby każdy mógł kontrolować co robię. No i da mi zapas kolorowych tabletek na ból głowy, na ból serca, na ból dupy i wszystkie inne życiowe niepowodzenia.
Wojtek: Kurfrfxcva... Pytam serio.
Lena: Nic. Nie oceniał mnie. Zadawał pytania, ciągle kreślił coś w swoim notesiku, zapytał się kim bym chciała być. Miałam odpowiedzieć, że nikim, ale nie można być nikim. Człowiek składa się w 80 % z wody, więc zawsze mogę być kałużą. No to oznajmiłam: sobą.  Chyba mu to odpowiadało, bo odhaczył jakąś rubrykę. Albo zaznaczył WARIATKA. 
Wojtek: Przestań. Dają ci jakieś lekarstwa?
Lena: Tylko jedno, na sen. Chyba nie działa skoro nie mogę spać. Właśnie, to mój cel życiowy. Chciałabym wreszcie usnąć. Spanie to tak trochę, jakby się na chwilę umarło, nie?
Obraz znikł po raz kolejny. Zrobiło się jej dziwnie smutno.
Lena: Pytasz bo masz mnie za świra, prawda?
Wojtek: Wręcz przeciwnie. Właściwie to nie chciałabym aby ci coś podawali. Cholera wie co tam innym dosypują. Ale ogólnie nie jest źle?
Lena: Jest umiarkowanie. Ale kto tam ich wie, może zasłużę na tytuł psychopatki. Mogę rysować, wena wróciła. Aha. I przepraszam za ten balkon. I za to, że cię nazwałam skurwielem. Naprawdę. Mówią mi tu, że nie powinnam uciekać, ale wybaczać owszem, więc staram się ich słuchać. Sorry. Niewyspana robię się wredna. Jestem nietaktowna, bezczelna i czasami coś pierdolnę. I nie umiem tego zmienić.
Wojtek: Zdążyłem się przyzwyczaić. Spoko. Ty naprawdę chciałabyś aby ludzie byli lepsi. Nie mam do ciebie pretensji czy coś. Ale fajnie by było jakbyśmy mogli chociaż wyjść wspólnie na kawę. 
Lena: Najwyraźniej najpierw muszą naprawić mnie. Poza tym gdzie teraz jesteś? Już w Londynie?
Wojtek: No co ty. Do obozu przygotowawczego mam jeszcze trochę czasu. Poza tym najpierw musimy się zobaczyć. 
Lena: Myślałam, że raczej po tym wszystkim nie będziesz do tego skory.
Wojtek: Błagam. Przeszliśmy już tyle, że nic mnie jakoś bardziej nie zaskoczy. Głupio bym się czuł jakbym przed wyjazdem nie poczochrał ci włosów i trochę nie powkurzał. 
Lena: Znów napiszesz na moim twitterze, że lubię jeść karaluchy?
Wojtek: Wymyślę coś ciekawszego. A teraz na poważnie. Jak się czujesz? 
Lena: Dziś mówiliśmy też Bogu. Chyba zrozumiałam, że od niego samego dostałam jakieś wytyczne, żeby cię unikać. Muszę wziąć pod uwagę to, iż pewnie już mnie nienawidzi. Złamałam jego fajne prawa.  
Wojtek: Czujesz się z tego powodu smutna?
Lena: Mówisz jak psycholog. Ja jestem bardzo smutna. Od zawsze taka jestem. Nie każdy musi być wesoły. Dostrzegam wesołe rzeczy w życiu, ale z natury i przeważnie jestem smutna. Nie masz pojęcia, jak ja czasem cierpię, zupełnie bez wyraźnego powodu. Myśli mam tak dziwnie poplątane. Mój światopogląd zaczyna walić się od podstaw. Wiesz, podobno w pewnym momencie dystans geograficzny pozwala nabrać dystansu psychicznego. Bullshit. Nadal czuję się kurwa całkiem żałośnie, gdy myślę o tobie i błądzę. Jakoś tak dziwnie bez ciebie i naszych nocnych rozmów w ogrodzie. Albo grania w FIFĘ. Nie mają tu FIFY. Nie wiem. Może to przez te tabletki. Ale podobno jutro jest nowy dzień. To dwadzieścia cztery godziny bliżej do wyjścia i coraz mniej czasu żebym stała się "mniej walnięta". Chyba jednak najbardziej chciałabym cię już zobaczyć. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę za wami tęsknię. Dobranoc.
Wylogowała się.

Od autorki: Cieszę się, że zbliżamy się do końca, bo szczerze mówiąc z dnia na dzień to opowiadanie przestaje mi się coraz bardziej podobać. Dziękuję za wszystkie komentarze. Jesteście kochane!

metr ósmy

Czasami czujesz, że wszystko co robisz, robisz źle. Czasami chcesz uciec nie wiadomo dokąd, być tam zupełnie sama i myśleć. Myśleć nad tym jak twoje życie jest fatalne, jak każdy „przyjaciel” odchodzi, gdy właśnie wszystko się w tobie łamie, a ty potrzebujesz oparcia. Czasami chciałabyś, żeby wszystko było takie proste. Nie pożądałabyś wszystkiego, jedynie cząstki tego, co mają inni. Chciałabyś mieć tak niewiele, a tymczasem nie masz nic. Siedzisz tylko w za dużym swetrze, na łóżku, słuchając dołującej muzyki, a w ręku trzymasz herbatę i płaczesz. Nie masz nawet siły, aby modlić się do Boga żeby to wszystko zmienił, bo jesteś pewna, że nie zmieni nic. Masz za mało sił, żeby spać, za mało sił żeby gdziekolwiek iść. Nie masz nic, a jeszcze niedawno miałaś tak wiele. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, emocje się tam nie mieszczą. Żeby znowu cokolwiek poczuć, brunetka musiałaby zrezygnować z paru godzin snu. Postanowiła, iż musi się jednak nauczyć chodzenia spać przed świtem, bo to wykańczało ją tym bardziej. Roberta spotkała raz, w domu rodziców, kiedy mama postanowiła zorganizować obiad dla całej rodziny.
- Boże, jesteś taka blada. Chodź, zjedz coś. Przecież wyglądasz jak śmierć! - rodzicielka znów zaczęła panikować, jak zwykle przesadnie się o nią martwiąc. Wywróciła tylko oczami, a brat pokręcił głową w stronę Mileny, jakby jego gest miał mówić coś w stylu jak zwykle. Po jakimś czasie, kiedy opowiedział już o tym co u Ani, jak się sam trzyma po przegranej, czy jest głodny, kiedy kończy mu się wolne i rozpoczyna sezon przygotowawczy w Niemczech, kiedy wszyscy stali się już zajęci sobą, odciągnął siostrę na bok, do kuchni. Ot tak, niby mieli wyręczyć matkę w obowiązkach domowych i pozmywać naczynia.
- Wytłumaczysz mi z łaski swojej, co robiłaś w po meczu w hotelu? - spytał całkiem spokojnie, choć chłodno. Jak zawsze, gdy był zdenerwowany. 
- Odwiedzałam brata? - uniosła brwi do góry, zdając sobie sprawę, że jednak się nie myliła, że jednak ją widział. Niedobrze.
- Z tego co wiem, mam na imię Robert, a nie Wojciech i mieszkałem dwa pokoje dalej. Kiedy do cholery to się skończy? 
- Z tego co wiem, jestem dorosła, więc nie musisz traktować mnie jak dziecko - odparła, wycierając talerze. Czy naprawdę mogła liczyć na to, by wreszcie zaczęto traktować ją poważnie, bez przesadnego zainteresowania?
- Och, błagam! To ty się zachowujesz jak bachor. Nawet nie wiesz jak zrobić sobie kanapkę, żeby się nie pokaleczyć - przechylił głowę w bok, patrząc z politowaniem, a na jego czole ukazały się śmieszne zmarszczki.  
- Wiem jak się umalować, jakie kupić sobie majtki i jakie lubię słodycze. To wystarczy - Lepiej było pokazać wszystkim, że ta sytuacja zwyczajnie ją bawi, niż totalnie rozpierdala. Westchnął tylko głęboko. Zrozumiał, że dalsza dyskusja z Mileną nie ma najmniejszego sensu.  Później się już nie widzieli. Ona zabarykadowała się we własnym mieszkaniu, a Lewandowski wrócił do domu w Warszawie, wykorzystując urlop. Najprawdopodobniej spędzał go ze Stachurską, która swoją drogą też była zajęta i sfrustrowana, bo to mały wypadek samochodowy, to trochę zjedzonych nerwów, to występ w jakiejś telewizji śniadaniowej jako "narzeczona znanego piłkarza", to wstępne plany ślubu. Mileny nie zdziwił więc fakt, kiedy przyszła pani młoda zadzwoniła, przepraszając, że jej nie odwiedzi, bo najzwyczajniej nie ma czasu. 

Miała niesamowite, niemal namacalne uczucie, że się rozpada, choć nie istniał ku temu żaden powód i co gorsza, nic na to nie mogła poradzić. Nie wiedziała co robić. Czuła na sobie niepotrzebną presję czasu, ale nic nie szło po jej myśli. Miała tak wiele rzeczy do zrobienia, do wyjaśnienia, że po prostu leżała na podłodze i patrzyła się w sufit. Jej czarny kot przemykał gdzieś po pokoju, znów strącał pędzle na ziemię, jednak tym razem nie mógł liczyć na westchnięcie pełne politowania ze strony Mileny. W tle leciała Edith Piaf, co beznadziejnie komponowało się z całą sytuacją oraz nowym rysunkiem, bardziej przepełnionym krwią, niż francuską klasą. Kolejny raz nienawidziła własnego ja. Za to jakim człowiekiem się stawała. A przecież mówiła, prosiła, błagała samą siebie by stać się chociaż odrobinę inną osobą. Chciała mniej się kłócić, mniej palić, mniej pogrążać się w melancholii, mniej się przywiązywać a przede wszystkim - więcej myśleć, niż robić. Stawiać granice i umieć samej sobie odmówić. Pragnęła stanowczo mówić 'przestań być taką idiotką'. I robić to. Nudził ją scenariusz ciągłych przypadkowych spotkań z Wojtkiem oraz złych decyzji. Miała poczucie wykorzystania. Dobry znajomy nie powinien porywać cię do łóżka, bo wypiłaś za dużo. Nie powinien całować, ani mieszać w głowie. Najgorsze w tym wszystkim, było to, iż przez ułamek sekundy, przez krótką, głupią chwilę, miała wrażenie, że tak naprawdę to, co się stało w hotelowym pokoju, pozostawiło smak przyjemności. W międzyczasie jej brat, wiedząc, że pewnie nie raczy odebrać telefonu, wysłał wiadomość: W sumie to nie obchodzi mnie jak to jest między wami. Po prostu to wyjaśnij, bo wypadałoby się wreszcie ogarnąć, nie? Aha i nie spieprz swojego życia, proszę. Martwię się. Ania też. Wystukała parę słów:  Nie, wszystko jest OK. Naprawdę. Dzięki. Po prostu ktoś wziął mój życiorys i zaczął go sobie kruszyć w palcach jak martwy liść. Nic się nie dzieje. Poradzę sobie. Buziaki, pa. I wtedy, po raz pierwszy od dłuższego czasu, postanowiła go posłuchać. Znów wysłała sms'a. Tym razem do jego przyjaciela. Kup wino i pozwól mi mówić - napisała. Przyszła do niego o dwudziestej trzeciej. Z reguły o tej porze leżała w łóżku, czytała książkę i czuła, że grzybieje od środka, że co godzinę starzeje się o pięć lat. Objął ją lekko na przywitanie, po czym wpuścił do środka. Usiedli na balkonie, bo w końcu noc była ciepła, a tam z butelką wina i paczką jej ulubionych cygaretek siedziało się najlepiej, prowadząc szczere rozmowy. Jej wewnętrzny wybuch stał się kwestią czasu.
- Może opowiesz jak to jest być głupim chujem, co? Bo czegoś tu nie rozumiem - spojrzała na niego podirytowana, jakże miło witając na wstępie. Wtedy wypełnił jej lampkę czerwonym alkoholem. Tak dla rozluźnienia. - Rodzice chcieli ci dać na imię skurwiel, ale ksiądz się nie zgodził? - naprawdę była zdenerwowana. Wzięła głęboki wdech, wywróciła oczami, próbując opanować cisnące się na język wulgaryzmy, kiedy widziała jego zgłupiałą minę, jakby zupełnie nie wiedział o co chodzi. Nie wydał z siebie ani słowa. Siedział tak tylko obok w szarych dresach i bluzce z logiem Nike, a rozmierzwione włosy wskazywały na to, iż raczej spędzał wieczór w domu, bez szczególnych planów.
- Naprawdę nie rozumiesz? Słuchaj, nie może być tak, że gadamy przypadkowo, że widzimy się przypadkowo, że robimy głupie rzeczy przypadkowo, wiesz, że potem trzaskam drzwiami i udajemy, że nic się nie stało - wypaliła, a ręce trzęsły się tak bardzo, że Szczęsny postawił jej szkło na ziemi, aby nie wylała całego wina. 
- Chodzi o ciebie, czy o to co myśli twój brat? - zapytał, patrząc wprost na nią. Był całkowicie opanowany, więc cała ta wieczorna konwersacja utwierdziła brunetkę w przekonaniu, że nie rozumie facetów. Wojtek niewątpliwie nim był i tak jak owa płeć, nie mówił o niczym otwarcie. Za to lubił pogrywać z wszystkimi dookoła.
- Ile się już znamy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Będzie z trzy lata - odparł po chwili zastanowienia. Chyba obojga zdziwił fakt, jak szybko to minęło. Przecież dopiero zamieniali pierwsze słowa, wymieniali się swoimi numerami, czy wychodzili wspólnie na imprezę. 
- Masz mnie za przyjaciółkę, tak? 
- No jasne - stwierdził bez zastanowienia. Najwyraźniej było to oczywistością, ale chyba jedynie dla bramkarza.
- To dlaczego do jasnej cholery, po prostu chcesz mnie przelecieć?- zabrzmiało to jednoznacznie, bo tak prezentowała się cała sytuacja. Po to najwyraźniej była szopka, w której sama brała udział. - A zależy ci choć trochę na naszej znajomości? - dodała.
- Kurwa, Milena. Przecież doskonale wiesz, że tak.
- Na mnie czy na mojej dupie? - przyjrzała się mu dokładnie, świdrując zielonymi oczami. To pytanie chyba nieco go rozzłościło, bo szybkim ruchem przeczesał swoje włosy, po czym znów uzupełnił kieliszki. Westchnął głęboko, tak jak robi się wtedy, kiedy człowiek pragnie powiedzieć coś ważnego. 
- Nie wiem czy to jakieś twoje uprzedzenia do ludzi, zwłaszcza piłkarzy, czy to ta twoja nieufność do całego świata. Gdybym chciał cię jedynie wykorzystać to zrobiłbym to wcześniej, nie sądzisz? Nie raz byłaś pijana, czy na tyle zdesperowana, bym mógł bez problemu się z tobą przespać. Masa okazji. Nie wiem, może masz rację i jestem zwykłym chujem, frajer ze mnie, ale najzwyczajniej w świecie, dla mnie przebywać z tobą, to tak naprawdę najlepsza frajda w życiu. Kurwa, siedzisz mi w głowie, a ja chciałbym się tylko tobą zaopiekować, bo masz trochę spuchnięte oczy, nie jakbyś płakała przed chwilą, ale tak, jakbyś płakała po trochu, codziennie, bo chyba jesteś samotna, tak jak ja i patrzę na ciebie i wiem, że coś nas łączy, że coś nas wspólnie wkurwia. Jesteś tak cholernie wspaniała, że mam wrażenie, że stracę zmysły. I nie mów mi, iż tylko ja zwariowałem, bo to gówno prawda. Przestań się bać wreszcie bać. Zasługujesz na to, żeby w końcu zacząć żyć. Obetnij mi język, wyrwij mi włosy, odetnij mi ręce, ale zostaw siebie. Wolałabym wydłubać sobie oczy niż stracić ciebie. Nie obchodzi mnie jak ta nasza relacja się prezentuje, czy bliżej do przyjaciół, czy kochanków. Czy to ważne? Po prostu bądź i przestań ciągle uciekać - zakończył. Milena odwróciła wzrok, bo chyba nie tego się spodziewała. Sto razy bardziej wolałaby usłyszeć o jego podwyższonym poziomie testosteronu, o zwykłej żądzy seksu. Wojtek nie należał do rodzaju osób szczególnie romantycznych, jednak jakiekolwiek większe wyznanie z jego ust, brzmiało co najmniej niebywale. Wewnątrz jej głowy wybuchł nagle ogromny wulkan sprzecznych myśli, emocji oraz wątpliwości. W jednej chwili wszystko pociemniało.
- Gdybym była trzeźwa, to bym tego nie zrobiła - wydukała ledwo co, najbardziej pospolite wytłumaczenie, jakie tylko istniało. Wiedziała, iż w jakimś stopniu ma rację. Nagle coś się dzieje, coś się zaczyna. Wiesz, że coś się zmieni. Już się zmieniło. Od tej pory nic nie będzie takie samo. 
- Gdybyś była trzeźwa, to byś jeszcze piła - podsumował. Jasny gwint. Jakim cudem ta rozmowa stała się nagle taka dziwna? Miała wrażenie, że zdaje egzamin, do którego się nie przygotowała. Uświadamiając to sobie, zrobiła najmniej inteligentną rzecz w jej wykonaniu, jaką tylko mogła.  Kiedy pokrótce przeanalizowała jego wcześniejsze słowa, z resztą, całą tę wymianę zdań, zaczęła się śmiać. Wybuchła salwą śmiechu tak głośno i tak mało oczekiwanie, że najprawdopodobniej usłyszeli ją nawet sąsiedzi. Przerwała dostojną, wymowną ciszę. Szatyn popatrzył na nią zdumiony, kompletnie zdezorientowany. Później najzwyklej wstała, zabierając torebkę.
- Hahahahahahaha. Pierdolę to życie. Dobranoc - pokręciła głową tak, jakby usłyszała najlepszy kawał w swoim życiu. Nadal chichotała, lecz nieco nerwowo. A potem znikła za drzwiami wejściowymi. Jak zwykle. Ten sam scenariusz, który miał się już nie powtarzać. Płakała. Szła ulicą i płakała. Łzy wchodziły do ust. A tak była wesoła, nie tak dawno, tak sobie słuchali  francuskich piosenek wesoło. A teraz płakała. Cały brzuch trząsł się od płaczu. Z trudem odzyskiwała zdolność myślenia. Chciała stąd jak najszybciej odejść. Nie ufała sobie na tyle, żeby myśleć o jutrze. Właściwie w ogóle nie ufam sobie na tyle, żeby cokolwiek pojąć. Niewiarygodne, że im bardziej ludziom na czymś zależy, tym mniej o to dbają... zupełnie jakby myśleli, iż jest im to dane raz na zawsze i nie zdawali sobie sprawy, że czas niesie zmiany. 

metr siódmy

O rany rany, jestem pokonany

Od kiedy w Polsce odbywała się jedna z ważniejszych piłkarskich imprez, Milena mogła zapomnieć o spokoju oraz możliwości skupienia się nad swoją pracą. W jej warszawskim mieszkaniu, gdzie przeważnie panele bywały ubrudzone rozdeptanymi pastelami, a po fotelach walały się dopiero co rozpoczęte szkice, bądź różnorakie notatki, nadal panował artystyczny nieład, lecz zdecydowanie mniejszy. Jej wena najzwyczajniej w świecie odeszła w zapomnienie, ustępując miejsca kłębiącym się myślom, które dotyczyły ostatnich wydarzeń. Hektolitry kawy, melisy, zapełnione popielniczki i lato. Dzień dobry, bez dobrego dnia, dobranoc bez nocy i niespokojne myśli. Robert zadzwonił od czasu zgrupowania raz, góra dwa. Kiedy już się pofatygował, nadal można było wyczuć w jego głosie odrobinę irytacji, choć nawet nie poruszał delikatnych tematów, bo głównym stała się oczywiście piłka. Powinna była zdążyć przyzwyczaić się do jego braku czasu, lecz niekiedy było to zwyczajnie trudne, gdyż od zawsze uwielbiała spędzać z bratem wolne chwile, których ostatnio  zrobiło się jeszcze mniej. Nie miała mu tego za złe. W końcu zdarzało się, iż Milena też bywała zajęta na tyle, by zapomnieć o tym, że jest głodna lub przestać ogarniać rzeczywistość. Dlatego też dziękowała swojej rodzinie za piękny kalendarz, który dostała na święta już jakiś czas temu i punktualną przyjaciółkę. Inaczej zapewne nie wiedziałaby nawet, czy jutro jest sobota, czy niedziela, czy musi wstać rano, czy może trochę pospać, czy zrobi to komukolwiek różnicę, czy może być tak bardzo beznadziejna jak jej się to podoba. Inaczej, Milena nigdy nie miała pojęcia. Po prostu kartki papieru oraz Ania stawały się jej odpowiedzią, by móc dotrzymywać wszelakich terminów, a ponieważ ich dotrzymywała, całą resztę postanawiała zwalić na hormony. Tym razem Stachurska także nie zawiodła, uświadamiając, iż to właśnie tego dnia miał odbyć się najważniejszy dla Polaków mecz. Siostra reprezentanta kraju nie wierzyła, jak szybko zleciało, i że to już. Wrocław przywitał je sporym ruchem drogowym oraz średnią pogodą. Większość samochodów jeździła z przyczepionymi do dachu flagami, a na mieście już od południa można było spotkać ogrom kibiców, co nie wywierało zdumiewającego wrażenia. Mieszkając w Warszawie zdążyły się przyzwyczaić. Wieczorem, kiedy tumult ludzi zmierzał w stronę stadionu, one zrobiły dokładnie to samo. Obie ubrały się w biało-czerwone koszulki Lewandowskiego, a policzki wymalowały na podobne barwy. Reszta bliskich piłkarzy, oczywiście jeśli chodziło o płeć żeńską, wyglądała prawie identycznie. Kobiety różniły się praktycznie jedynie numerami na odzieży. Wszyscy bez wyjątku byli strasznie przejęci meczem. Nikt nie mógł powiedzieć, że chłopcy się nie starali. Początek zaczęli z wielką pasją, marząc tylko o golu. Była pewna, iż czują doping kibiców, którzy wyładowywali emocje na wszelkie możliwe sposoby. Sama z resztą irytowała się widząc niecelne podania, czy też osamotnionego Roberta. Mimo to nie przyjmowała do świadomości opcji porażki. Takie spotkanie, taka okazja, nadarzyła się prawdopodobnie jedyny raz i doskonale znała jej wartość. Rozumiała, iż to na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich zainteresowanych owym sportem. Chyba nigdy nie widziała tak szczęśliwego brata jak wtedy, kiedy dowiedział się, iż mistrzostwa odbędą się w ich kraju, a on wyjdzie na boisko z orzełkiem na piersi. Nie widziała go też tak zawiedzionego, kiedy po przegranej leżał na murawie z twarzą w dłoniach... Najchętniej pewnie zeskoczyłaby z trybun, by mocno go przytulić oraz powiedzieć, że mimo wszystko był zajebisty. Ból przeważnie można opanować, ale czasem atakuje, kiedy się tego nie spodziewamy. Bije poniżej pasa i nie przestaje. Była pewna, że właśnie to czują wszyscy sportowcy, a mina brata utwierdziła ją w tym przekonaniu, kiedy wreszcie udało się go spotkać. To niesamowite jak bardzo potrafi zmienić się czyjeś w życie przeciągu paru godzin, tak samo jak niebywały był fakt, iż przejście przez rój medialnych hien otaczających hotel, graniczyło prawie z cudem. Zero wytchnienia, setki przygotowanych pytań, z nadzieją iż uda się zamienić słowo z piłkarzem do ich super gazety. Za to pokój hotelowy Roberta prezentował się dosyć gustownie. 
- Było minęło, nie? - poklepała go po plecach, siadając na wygodnym łóżku. Większość rzeczy chłopaka leżała już w walizce.
- Było minęło, ale kurwa nie zapomnę - odparł chłodno, przysiadając się obok. Zrezygnowanym gestem odrzucił jakąś ładowarkę na bok. Potem obcowali z ciszą, jednak tą potrzebną, a nie złowrogą i wymowną. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała co powiedzieć. Nie miała pojęcia co mówić dalej. Wszelkie rezerwy dialogowe się wyczerpały. Jak miała przewidzieć czy aby na pewno oboje chcą rozmawiać o porażce z Czechami? - Siedziałaś kiedyś na trybunach w czasie meczu i ktoś do Ciebie pomachał ręką, Ty się uśmiechnęłaś i pomachałaś w odpowiedzi i nagle zobaczyłaś, że ten ktoś macha do kogoś zupełnie innego? - zapytał nagle.
- Zdarzyło się - odpowiedziała po chwili zastanowienia.
-Właśnie tak się teraz czuję. Tylko sto razy gorzej - odparł, jakby sam rozwiązując jej wewnętrzne niezdecydowanie. Później poszło już gładko. Robert rozgadał się na temat ogólnej atmosfery w szatni, opowiedział jej o tym jak czuł się na boisku, jak dorośli faceci płakali po meczu, co wyszło i co zmarnowali. Milena zdziwiła się jego otwartością, lecz uznała, że po prostu potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko. Przychodzi taki dzień, taki jak wtedy. Bez zwiastunów, maksymalne natarcie. Wtedy nic nie pomoże i jedyne co pozostaje, to nie zamykać oczu i nie otwierać okien. Jedno potknięcie i cały wysiłek idzie na marne. Nie były to dobre dwadzieścia cztery godziny, a ona nie zaliczała się do najlepszych psychologów, ani doradców, dlatego ciężko było powiedzieć jej cokolwiek. 
- Przykro mi - palnęła głupio. Na tyle głupio, by mógł zaszczycić ją zdziwionym spojrzeniem.
- Naprawdę? - zaśmiał się gorzko. - Liczyłem, że powiesz coś w stylu "chuj z całymi okolicznościami, jutro będzie nowy dzień i jeszcze nie raz wpieprzysz piłkę do bramki". 
- Chcesz to usłyszeć? - zerknęła na niego, odgarniając przy okazji włosy.
- Nie, skoro myślisz inaczej. Pozostańmy więc przy bezpiecznym "będzie dobrze" - odparł.
- Po prostu ci współczuję. 
- Ty? No nie. Czego? - zakpił i pomimo powagi sytuacji, znów zaczął się z nią lekko przekomarzać. Ta westchnęła jedynie, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Naprawdę nie musisz ze mnie robić takiej bezuczuciowej suki - pokazała mu język. - Chodzi mi, wiesz, o tą całą nagonkę. Najpierw faworyzowanie, ach, nasze piłkarskie orzełki są takie super, na pewno pokażą klasę, a potem krytyka, mieszanie z błotem. Rozumiesz, tak jest zawsze w tym kraju. Ze wszystkim. Widzisz, bo to jest ta pierdolona polska moralność. Dymanie pod kołdrą, po ciemku, wiesz, w niedzielę do kościoła, zakrywanie dzieciom oczu jak się suszą majtki na kaloryferze, a z drugiej strony szesnastoletnie ciąże, siedemnastoletnie śluby. I ludzie chodzą sfrustrowani, nie wiedzą co ich naprawdę cieszy i dziwią się, że nagle nic nie wychodzi - wytłumaczyła lekko podirytowana, wyobrażając sobie w głowie wszystkie nagłówki gazet, nadal istniejący tłum reporterów, dziennikarzy, milion oskarżeń, "znawców i ekspertów", dziesiątki tych samych pytań. Po prostu mimo wszystko należeli oboje z bratem do tego rodzaju istot nerwowych, wrażliwych, szlachetnych i kochających, które zdolne są do największych poświęceń, ale które w życiu i zetknięciu się z prywatnymi porażkami, za nic nie mogli pozbyć się niezadowolenia, choć uwielbiali je starannie maskować, kiedy było to możliwe. 
- Dlatego mieszkam w Niemczech, młoda. Choć z drugiej strony... niewiele to zmienia - uniósł do góry kąciki ust, lekko rozbawiony.

***

Dlaczego w wieku dwudziestu paru lat świat wymaga, żebyśmy wiedzieli, czego chcemy od życia? Dlaczego w wieku dwudziestu paru lat świat wymaga, żebyśmy byli zakochani na wieki wieków? Dlaczego nie możemy żyć własnym torem, tylko bezpodstawnie podlegamy innym i kreujemy siebie tak, jak tego chcą wszyscy oprócz nas? Dlaczego kiedy ona już próbowała, kiedy naprawdę wszystko szło po jej myśli (może z paroma wyjątkami), kiedy mijała hotelowy bar, on musiał nagle pojawić się znikąd, chwycić w bladym, chudym nadgarstku i bez słowa zawrócić z nią do góry? Zignorował spojrzenie Błaszczykowskiego i Piszczka, których niestety minęli na korytarzu, tak samo jak protest Mileny. 
- Myślałem, że przynajmniej się przywitasz. Braciszek zabronił ci już nawet rozmów ze mną? - zażartował, kiedy otwierał drzwi kartą magnetyczną. Powiedział też, że widział ją na trybunach i pewnie teraz nawet by jej nie spotkał, bo przecież Wrocław jest duży, a oni niedługo wyjeżdżają. Milena roześmiała się tylko, przytulając, tak jak miała w zwyczaju. Seksowny uśmiech Wojtka zwiastował kłopoty, ale uznała, że nie wszystkie kłopoty są złe. To nic, że rozum krzyczał "Proszę cię, nie idź z tym chłopcem, on ma w oczach zło". Wcześniej zdążył też zerwać z jej uszu słuchawki, które zakładała udając się w stronę wyjścia. Teraz, kiedy usiadł już na miękkim materacu, założył je, śledząc playlistę na Ipodzie. Nie okazywał zbyt widocznie rozczarowania przegraną, wiedząc, że na to będzie jeszcze czas. 
- Co to jest? - spytał.
- Wiesz, z tego co wiem, większość ludzi określa to jako muzyka - odpowiedziała, jak zwykle sarkastycznie. 
- Lubisz francuskie piosenki? 
- No popatrz jak mało o mnie wiesz - dźgnęła go palcem w żebro, odbierając swój odtwarzacz. Miała takie dziwne natręctwo, że kiedy ktoś dotykał, bądź bawił się jej rzeczami, to niezmiernie ją to denerwowało. Zwłaszcza kiedy był to Szczęsny. Na szczęście, z racji wykonywanego przez niego zawodu, nie musiała zapraszać go do siebie zbyt często. Była pewna, że wtedy najprawdopodobniej przejrzałby zawartość wszystkich jej szafek i szuflad, znów skomentował rysunki, śmiejąc się z niby krzywych oczu, czy zbyt pełnych ust, choć sam rysował równie źle, co śpiewał, czy gotował. 

Najpiękniejsze są dni kiedy my, ludzie, potrafimy być tak po prostu bezgranicznie szczęśliwi i sami nie wiemy z jakiego powodu, tak nagle, choć wcześniej złapała nas głęboka chandra. Milena zawsze zastanawiała się, czy to sprawa praktycznie ciągle uśmiechniętego bramkarza, czy też może jej nastroje przeżywały jakąś schizofrenię, do skrajności w skrajność, i tak w kółko. Włączyli telewizor, lecz wyłączyli dźwięk, bo kolidował on z melodiami okolic Paryża. Szczęsny wsłuchiwał się w nie, udając, że potrafi mówić po francusku, znów się wygłupiał oraz obiecywał, iż kiedyś ją do niego zabierze. Kupi jej bilet na samolot, albo polecą razem, jak będzie miał trochę wolnego lub Arsenal rozegra tam mecz. Tak, żeby się natchnęła, złapała nieco inspiracji i weny do jej kolorowych prac. Wtedy uświadomiła sobie, że może widzą się po raz ostatni. Wojtek wpadnie jeszcze do rodziny, potem wróci do Anglii, a ona znów rozpocznie chodzenie na wykłady, oddawanie prac i nagle okaże się, że wszystko pęknie, wszystkie obietnice szlag trafi, a kiedy nawet gdzieś przypadkowo się miną, popatrzą na siebie pusto, jak patrzy się na nieznajomych, bo brak czasu przekreśli całą znajomość. Potem przyciągnął ją bliżej siebie, jeszcze bliżej, bo przecież wspólnie leżeli na łóżku od dłuższego czasu, i przycisnął do torsu. Albo to ona przywarła do umięśnionego ciała. W każdym bądź razie musnął wargami jej czoło, odnalazł usta, a Milena poczuła, że znów dzieje się źle, że na moment nie może nawet drgnąć palcem u ręki, bo ciało stało się sparaliżowane. Czuła te cholerne perfumy, jego potężne dłonie gdzieś w okolicach talii i choć najprawdopodobniej było jej dobrze, to otrzeźwiała, gwałtownie stając na równe nogi i udając się w stronę drzwi. 
- Kretyn! - wysyczała na odchodne, strzelając drzwiami. Jakby sama nie była temu wszystkiemu winna. Wydawało jej się, że gdzieś po drodze do wyjścia minęła Roberta, który z pewnością byłby zdumiony faktem jej dalszej obecności w Hyatt'cie.   Chyba coś znowu sprowokowała, coś wygrała i coś spierdoliła. To jest jej styl, jej mechanizm obronny, sposób na zachowanie namiastki związków, na trzymanie się z dala od "całej tej miłości" i wszystkiego, co ona niesie, zarówno dobrego, jak i złego. Cóż, okazało się, że w przyjaźni też dzieją się dramaty.

Od autorki: Wydaje mi się, że ogólnie cały rozdział wyszedł beznadziejnie smętny. Długo się nad nim męczyłam, a słowa za nic nie chciały się kleić. Chyba przyszedł kolejny etap kryzysu twórczego, dlatego zostawiam was z takim śmieciowym czymś, które mimo wszystko było mi potrzebne, do dalszego rozwoju akcji. No i dziękuję, że czytacie moje bazgroły. Naprawdę.

metr szósty

Kiedy możesz przestać, nie chcesz - kiedy chcesz przestać, nie możesz.

Lubiła mieć w ręku papierosa, przerzucone przez parapet nogi, zaciąganie się dymem, wypuszczanie go w stronę gwiazd, gęsią skórkę spowodowaną przez zimno, lekkie drżenie ciała i setki kołujących myśli w głowie. Głównie tych, które wołały do niej z przeszłości, które dotyczyły niewykorzystanych szans, spieprzonych szans, dni których zaczęła żałować. Kochała noc.  Ile to było temu? Dwa lata? Dwa lata wcześniej wszystko układało się pięknie. Była wręcz pewna, że to właśnie to, że miłość najwyraźniej była jej dana, a przyszłość malowała się w kolorowych barwach. To śmieszne, jak bardzo ludzie bywają naiwni. Praktycznie zaczynała studia, on już je kończył, ale mimo to mieli wspólne plany i wspólne zainteresowania. Dawid i Milena. Och, jak to pięknie brzmiało. Wszyscy patrzyli się na nią jak na idiotkę, kiedy latała cała w skowronkach. Miała siłę jeszcze bardziej się zakochiwać. Wszystko spychało ją w tym kierunku. Taka tania telenowela romantyczna. Kiedyś zagaił do niej na uczelni, uśmiechnął się i spytał Hej, pójdziesz ze mną na kawę? Tak jak w tych wszystkich pieprzonych filmach i serialach. Zgodziła się tylko dlatego, iż od zawsze w jej krwi brakowało kofeiny, a raczej po prostu się od niej uzależniła. Ciężko zrozumieć, że człowiek może się równie uzależnić od drugiego człowieka. Że się tęskni za jego widokiem, za tym, że idzie obok i przypadkowo swoją dłonią muska twoją dłoń, że się uśmiecha, żartuje i opowiada o sobie. Tęskni się za zapachem jego skóry, za tonem jego głosu. Za tym, że cię szturchnie i powie, że jesteś super. Nagle wszystko zaczęło wygasać, zaczynało się codzienne udawanie, iż się lubią, stawali się świadkami zerowej umiejętności znalezienia wspólnych tematów, nieumiejętności spędzania wspólnego czasu.  On wcale nie musiał robić nic szczególnego. Jej małe głupiutkie, dziewczyńskie serce samo do niego poleciało i złożyło mu się u stóp, by później mógł rozgnieść je twardą podeszwą. Jeszcze ciężej było uwierzyć później w głupie bajki o tym, iż to nie tak, że to nic nie znaczyło, żeby się zatrzymała oraz popatrzyła mu w oczy, kiedy wychodził w szybko zarzuconych na siebie bokserkach, a obok niego leżała blondynka, zakrywająca się prześcieradłem. Warto napomknąć, iż owa kobieta była jej przyjaciółką, a w owym łóżku Milena spała co noc przytulona do torsu chłopaka. Myślała, że wróci i że będzie miała happy end z tym kretynem. No cóż. Najprawdopodobniej wtedy zrujnowała się jej jakakolwiek ufność do rasy ludzkiej oraz chęć zawierania znajomości. Można by nazwać ją wręcz aspołeczną. Nic nigdy nie miało na nią takiego wpływu, jak tamto wydarzenie. To obrzydliwe uczucie, kiedy własne przekonanie okazywało się być mylne, a najbliżsi stawali się wrogami, nie potrafiło dać spokoju. Nie pomagały także słowa Roberta, który wspierał ją jak nigdy dotąd mówiąc, że najlepsze, co możesz zrobić, to znaleźć kogoś, kto kocha cię taką, jaką jesteś. W dobrym czy złym nastroju, ładną czy brzydką, przystojną, jaką byś nie była. Właściwa osoba nadal będzie uważała, że z dupy świeci ci słońce. Może to cię czegoś nauczy. Może w końcu zaczniesz myśleć o sobie, przestaniesz oglądać się na ludzi i uświadomisz sobie, że jeśli tylko będziesz chciała jesteś w stanie osiągnąć wszystko czego pragniesz. Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Zachorowała także na równie nieuleczalną chorobę, a mianowicie nadzieję. Po prostu pewnego razu przypomniała sobie, że jest ona najokrutniejszą z kochanek i potrafi zmiażdżyć serce niczym styropianowy kubek. W swoim dotychczasowym życiu zawiodła się już wiele razy. Na przyjaźni, na rodzinie, na szkole, na miłości. W zasadzie to całe życie sprawiało niemiły zawód. Zaczynała powoli zniechęcać się do siebie samej. Tak, jakby coś próbowało powiedzieć jej jesteś tu zbędna, odejdź. Czasem czuła się odrzucona i kompletnie niepotrzebna, więc najzwyczajniej w świecie powinna była się uodpornić. Trochę później, o wszystkim co miało miejsce, dowiedział się też Wojtek, będący od tego czasu punktem wsparcia lub po prostu kimś, do kogo mogła zadzwonić późnym wieczorem, nawet jeśli był po treningu i powiedzieć dlaczego znowu nie mogła zasnąć. Dzisiejsza noc była zadziwiająco chłodna jak na porę roku panującą w Warszawie. Równie dobrze, przyczynę tego stanowiła zapewne dosyć późna godzina, aczkolwiek nie zniechęciło to Mileny do odbycia krótkiego spaceru. Trzecia nad ranem to martwa godzina. To godzina, kiedy śpiący jest w najgorszej formie psychicznej i fizycznej. Godzina, kiedy system obronny organizmu właściwie nie działa, kiedy obietnica poranka wydaje się nieskończenie odległa. O tej godzinie na wierzch wyłażą najmroczniejsze urojenia i najgorsze strachy. Ale jest to tylko stan umysłu, biorytmiczna rozpadlina, z której wypełzamy wraz z pierwszym blaskiem dnia. To też czas, kiedy przechadzki po wcale nie takim śpiącym mieście, nie należą do najbezpieczniejszych. Nogi wręcz same pokierowały Lenę do parku, a zaraz potem w stronę pobliskiego pubu. Neonowe dekoracje oraz lekko psychodeliczna muzyka tworzyły nietuzinkową atmosferę, zwłaszcza, że przy ladzie stał dobrze znany jej barman. Od razu uśmiechnął się na jej widok.
- Dawno cię tu nie widziałem, młoda. To co zawsze? - spytał, przecierając kieliszki. Marcin był blondynem o niebieskich oczach, który od zawsze pragnął zostać architektem. Niestety, los przewidział inne zakończenie, więc stał po prostu za barem, obsługując mężczyzn alkoholików, zdesperowane kobiety, czy młodą gówniarzerię.  Mimo to czysty ideał. Miły, przystojny, lubiany. Brunetka kiwnęła tylko głową.
- Co tym razem? Brak weny na twoje dzieła, czy może tymi meczami się przejmujesz? Boże, nawet nie wiesz ile obcokrajowców przez to tu przychodzi. Ostatnio rozwalili szybę. Istny zapierdol - westchnął, stawiając przed nią kieliszek  z martini. 
- Brak inspiracji to swoją drogą - machnęła ręką. - Oj, wiem coś o tym. Nie mogę dodzwonić się do własnego brata, bo to trening, to konferencja, to wywiad, to sto innych spraw do załatwienia - odparła, upijając łyk drinka. 
- Zrzygać się można tym Euro.
- No co ty, chociaż ci trochę napiwków wpadnie. Chyba ci z zagranicy nie skąpią, co? - uśmiechnęła się do niego znad szkła. Parę minut później nalewał jej już kolejne porcje alkoholu, obsługując w międzyczasie parę klientów, którzy też tutaj zbłądzili. Skrzywił się nieco, kiedy jakaś dziewczyna o pokaźnym biuście zaczęła go bezczelnie podrywać. Milena zawołała go do siebie, kiedy był już wolny, prosząc o następną kolejkę. Marcin popatrzył na nią podejrzliwie, lecz z troską, uzupełniając kieliszek.
- Oho. Coś poważniejszego widzę, skoro to już piąty - powiedział.
- Ciężkie życie studentki, rozumiesz - zaśmiała się do blondyna. Nie miała ochoty na większe zwierzenia, a po prostu na lekkie poprawienie sobie humoru.
- Jak już przynajmniej zorganizujesz jakąś wystawę swoich prac to przynajmniej mnie zaproś, co? - wyszczerzył swoje idealnie białe i proste zęby. Nic dziwnego, że tyle klientek na niego leciało. 
- Jasne, dostaniesz powiadomienie jako pierwszy - uniosła kąciki ust lekko do góry.
- I odstąpisz mi jakiś swój rysunek, czy tam obraz. Wiesz, jak już staniesz się sławna to opchnę go na Allegro, zbijając fortunę - zażartował, lecz Milena odpowiedziała jedynie uśmiechem, gdyż jej kieszeń w spodniach zawibrowała. Kto był takim idiotą, by wysyłać do niej wiadomości w środku nocy? Wyciągnęła komórkę, spoglądając na ekran. Cóż, tego chyba się nie spodziewała. Wojtek: Jak ci się układa? Mam nadzieję, że jest git. I że w przeciwieństwie do mnie kurwa nie masz problemów ze spaniem. Nie miała zbytnio nic do roboty, ale posiadała za to czterdzieści darmowych smsów, więc czemu ich nie wykorzystać, czemu nie sprawdzić, czy nie jest się zwykłą pomyłką? Pewnie zignorowałaby ten pomysł, jednak zaczęło jej szumieć w głowie od trunków. Który to już? Siódmy? Ósmy? Nie była pewna, czy ma tyle pieniędzy w portfelu i czy jakby co pamięta pin do karty kredytowej. Prawdopodobnie umieram ale to się jeszcze zobaczy. Cholera, zapaliłabym ale skończyły mi się papierosy. Odpisała, nie do końca będąc pewna jakie brednie powoli zaczynały wystukiwać jej palce. Wojtek: O, czyli jednak nie śpisz. 
Ja: Zaraz cię zabiję, tylko dopiję martini.
Wojtek: Jesteś pijana? Coś się stało?
Ja: Jakoś mnie tak rozjebało wewnętrznie. 
Wojtek: Bo?
Ja: Mam raka psychiki z przerzutami na nastrój, spokój i samopoczucie.
Wojtek: Biedny rak.
Ja: Czuję się jak obłąkana wariatka.
Wojtek: W końcu artystka. 
Dwadzieścia smsów i kilka kropel alkoholu później.
Ja: Chcę mieć kota. I żeby ktoś chciał wypić ze mną tego drinka.
Wojtek: Chciałbym ja.
Ja: Wrocław, Wrocław co przeplata trochę Euro, trochę chujowych kilometrów od Warszawy.
Wojtek: Wkurwia mnie to. Ty Warszawa, ja zgrupowanie. Tak to bym wpadał na kawę, na plotki, na Neo Retros - a tak to co. Telefon to kpina, a nie miejsce na rozmowy. Halo, przyjedź.
Ja: Halo, idź spać. 
To smutne, że pisali do siebie tylko gdy któreś z nich było pijane. Że spotykali się przypadkowo i rozmawiali o byle czym. I że rozchodzili się każde w swoją stronę, zastanawiając się czy gdyby nie to byle co, czy prowadziliby dialog. Albo czy w ogóle doszłoby do powtórnego nawiązania kontaktu.

metr piąty

Przeminął jej kupon w galerii, przeminął jej termin ważności kremu, przeminęło jej parę lat życia i On. Cholera, wszystko przemijało. Nie napawało ją to ani odrobinę radością. Tak naprawdę nawet się z nim nie pożegnała. Na zgrupowanie odwiozła razem z Anią jedynie brata, nawet nie wychodząc z samochodu. Robert nadal był zły, jakby cobnajmniej przespała się z jego miłością, a nie przyjacielem, lecz starał się to tuszować. Milena miała pretensje do samej siebie, gdyż relacji z Wojtkiem nie mogła nazwać już przyjaźnią. W sumie nie dało się tego określić i to bolało ją najbardziej. Przez własną głupotę zniszczyła coś, na co pracowała dosyć długo, coś, co w jej przypadku pojawiało się bardzo rzadko oraz miało charakter wyjątkowy i bezcenny. Bolało ją, że Wojtek pozwolił, by to wszystko się zdarzyło. Bolało, że sama uległa. Oczywiście, był facetem, a każdy facet miał jakieś wewnętrzne zapotrzebowania oraz popędy, ale chyba to nie fair traktować przyjaciółkę jak ofiarę? Mało kto miał prawo być blisko niej, mało kto potrafił z nią wytrzymać. Jakoś tak wyszło, że posiadała również skłonności do autodestrukcji. Gdy było źle, robiła wszystko, aby stało się jeszcze gorzej. Może była zwykłą panikarą, lecz to nie ukształtowało się przecież samo z siebie. Tego dnia irytowało ją niemal wszystko, nawet głupi portal społecznościowy. Nie zerknęła do jarzącego się na czerwono powiadomienia ze skrzynki odbiorczej. Najpierw musiała ochłonąć oraz przekonać samą siebie, że świat się jeszcze nie zawalił, jednak nie spędziła na owej stronie nawet dłuższej chwili. Bo cóż? Może ktoś jeszcze miał ochotę podzielić się z nią swoimi planami czerwcowo-lipcowo-sierpniowymi, zdanymi egzaminami, miłością, albo tym co  właśnie jadł, co robił ze swoją drugą połówką? Rzygający tęczą ludzie, za mało mi jeszcze waszego szczęścia. Porzygajmy razem. Naprawdę mam ochotę to zrobić! - pomyślała ironicznie. Od dwóch dni nie oglądała telewizji, bo obraz śnieżył, a jeśli już był w miarę sprawny, to w kółko trąbili o Euro. Wczoraj wieczorem rozwścieczyło to Milenę tak bardzo, że biło jej do tego serce i bolało. Zmartwił brunetkę fakt, że tak łatwo ulega wszelkim irytacjom i to z powodu martwych przedmiotów. Na zniesienie irytacji jest taka rada, że kiedy się coś psuje i nie da się zreperować, to trzeba sobie dać z tym spokój. Z chwilą, kiedy ustaliła, że nie będzie oglądała telewizji, to się uspokoiła. Więc dlaczego tak trudno było jej znieść wyrzuty sumienia i swoje szczeniackie zachowanie? Dlaczego nie potrafiła się opanować? Liczyła też w duchu na to, iż może to będzie jedyny rok w historii - zgodnie przecież z warunkami prawdopodobieństwa - że tym razem lato nie przyjdzie, postoi tylko na granicy poranków, za horyzontem dnia i na odczepkę roztopi sporadycznie asfaltowe drogi. Wszystko zostanie w zawieszeniu, niepewne, czy już się wydarzyło, czy dopiero przyjdzie na nie kolej. Marzenia ściętej głowy. Nadszedł tak długo wyczekiwany ósmy czerwca, kiedy wszyscy odliczali do meczu. Milenie wcale nie uśmiechał się plan wyjścia z domu. Stachurska jednak była nieuległa. 
- Lena, błagam cię, zaraz się spóźnimy. Przecież pamiętam, że cieszyłaś się jak głupia na te mistrzostwa - Ania powiedziała błagalnie.
- Ale teraz jestem smutna.
- Nie mów tego. Nie znasz innych słów? - wywróciła oczami.
- Zajebiście brakuje mi endorfin! Lepiej? - Ania westchnęła tylko pod nosem, ciągnąc ją za rękę. Nieważne, że Milena osiągnęła dziś stan idealnej wizualizacji "wyglądać jak gówno" oraz owa doba zaliczała się do tych, kiedy po prostu musisz się cholera, w pewnym momencie rozpłakać. 
- Wyluzuj wreszcie, błagam. - przyjaciółka miała po uszy jej narzekań i nic dziwnego. Kilkadziesiąt minut później dotarły już pod stadion, zajmując miejsca w strefie vip obok dziewczyn i bliskich reszty piłkarzy. W duchu mimo wszystko cieszyły się z obecności oglądania niesamowitego widowiska z takiego sektora, ponieważ sprawa z biletami wcale nie była taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Zdążyła poznać wszelkie panie Błaszczykowskie, czy Piszczek, wszystkie obowiązkowo w biało-czerwonych barwach. Wcześniej jak zwykle nie było okazji (a raczej chęci z jej strony). Szczerze mówiąc spodziewała się bardziej kobiet z pierwszych stron magazynów plus osiemnaście, niż ładnych, na pierwszy rzut oka  mądrych dziewczyn. Zdążyli także dojechać jej rodzice. 
- Dziecko, jak dobrze wreszcie cię widzieć! - przytuliła ją mama, jakby nie widziały się miesiąc. Zawsze zaliczała się do grona osób szczególnie nadwrażliwych. Wymieniły ze sobą parę słów, lecz nie była to najlepsza sceneria do rozmów. Sam mecz był natomiast dla niej czymś wyjątkowym i czuła jakby pierwszy raz oglądała grę reprezentacji Polski na żywo. Nigdy w życiu nie miała takich ciarek przy odgrywaniu Mazurka Dąbrowskiego. Istnieją minuty, w których przeżywa się więcej niż w całe lata. Te zaliczały się właśnie do nich.
- Co robisz, kretynie?! - zdzierała gardło razem z resztą kibiców, komentując każde niewłaściwe podanie, czy jakiekolwiek zachowanie na boisku. Razem z nimi tworzyła także ogromny doping, bo tylko tak mogła pomóc swojemu bratu. Ona i Stachurska przeżywały to wszystko chyba dziesięć razy bardziej niż Robert. Gol jak zwykle wywołał ogromną euforię wśród ludzi. Niewiarygodny wydawał się fakt ilu widzów siedziało własnie przed telewizorami, ilu w strefie kibica i wśród nich. Cały naród żył właśnie piłką nożną, licząc na wygraną. Była pewna, że to jedyna taka impreza, która potrafiła poruszyć całym krajem i nieco go "usportowić". W sześćdziesiątej dziewiątej minucie, podczas uniesienia czerwonego kartonika w stronę Wojtka, obie nadwyrężyły struny głosowe do granic możliwości. Nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Publiczność zaczęła protestować. Gdyby arbiter był Polakiem, najprawdopodobniej zdziwiłby się słysząc taką wiązankę przekleństw z tysięcy ust. Za to Milena była egoistką. Milena była egoistką bo pomyślała wtedy, że to beznadziejnie, bo następny mecz oboje z bramkarzem oglądną z trybun i zapewne będzie musiała spotkać Wojtka. Jakoś nawet zignorowała wówczas piękną obronę karnego przez Tytonia, który był zmuszony do opuszczenia ławki rezerwowych. Później wszystko potoczyło się dosyć szybko. Remis, wyjście ze stadionu, nawet bez spotkania Lewandowskiego, który najprawdopodobniej szukał ich wśród ogromnej ilości szalików z napisem Polska. Nie było jakichkolwiek szans nawet na parę krótkich zdań. Dostał od niej za to sms'a (bo telefon ciągle był zajęty): Chyba dobre rozpoczęcie mistrzostw, co? P.S Kup mi tabletki na gardło. Przez was stanę się jutro niemową. Odpowiedź nastąpiła po godzinie i nic w tym dziwnego. Jej tym bardziej nie chciałoby się odpisywać na milion wiadomości, udzielać wywiadów i odbierać telefonów. Lepiej szykuj się na Rosję. P.S Z chęcią chciałbym to zobaczyć. Wszyscy w końcu odetchną od twojego gderania. Odezwę się później.


***

Jak pomyślała tak się stało. Koniec końców rzeczy, których chcesz, przychodzą zawsze, tylko z lekkim opóźnieniem, zawsze trochę później, zawsze lekko niekompletne. Tak samo dzieję się z rzeczami, których bardzo nie chcesz. Więc była w dupie. Z chrypą i siedzeniem tylko o jedno wyższym od niego. Minęli się bez słowa. Może zostawienie tego miało być tak samo odważne, jak rozpoczęcie. Może nie musiał nastąpić wcale wielki koniec, krach, kulminacja, jakaś niesamowita dramaturgia. Może, nie może, na pewno zrobili wszystko, co już mogli już zrobić i teraz po prostu powinni zacząć udawać, że nawet się nie znają, że on jest profesjonalnym bramkarzem angielskiego klubu, a ona pseudoartystką o rękach całych w tuszu, więc nic zupełnie ich nie łączy. Ta noc nic nie znaczyła, a ich przyjaźń była tylko mglistym wspomnieniem. Zaraz jednak zniszczył jej wręcz idealny plan, a dokładniej uczynił to podczas przerwy na kolejnej potyczce.
- Domyślam się, że nie chcesz ze mną rozmawiać, ale szczerze mówiąc, to trochę dziwne, nie uważasz? Takie bezsensowne unikanie siebie. Przeważnie kibicowaliśmy razem, co nie? - Wojtek obrócił się w jej stronę. To oczywiste, że twoje postanowienie może wypalić. A to, że twoje serce w tym momencie protestuje, bo jednak za dużo was łączy i szkoda ci tego zmarnować, to zupełnie normalna reakcja - pomyślała przy okazji. Widziała na jego twarzy także lekką irytację i zawiedzenie, iż nie udało mu się wziąć udziału w meczu. Musiała to wykorzystać, jak bardzo wredne by to nie było.
- Dziwne to raczej jest to, że nie ma cię w bramce. Przeważnie występowałeś na murawie, a nie plastikowych siedzeniach, co nie? - zaczęła go przedrzeźniać, odgarniając włosy do tyłu, a on uśmiechnął się głupio. Pokręcił głową z dezaprobatą, jak miał w zwyczaju, by zaraz wyciągnąć rękę w jej stronę i ściągnąć brunetkę niżej, by mogła stanąć obok niego. Nie zaprotestowała. Najprawdopodobniej przestała w tym momencie rozumieć siebie, tracąc jakąkolwiek silną wolę.
- Brakowało mi twojej zgryźliwości - powiedział, po raz kolejny szczerząc zęby. Niektórzy mają ochotę rzygać z przejedzenia lub po alkoholu, ale ona była inna. Milena miała ochotę rzygać z powodu kłębiących się we jej głowie myśli.

Od autorki: Średnio, krótko i nudno, jednak nie chciałam po prostu zbyt szybko rozwijać akcji. Moja wena też ostatnimi czasy cierpi.