# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

metr siódmy

O rany rany, jestem pokonany

Od kiedy w Polsce odbywała się jedna z ważniejszych piłkarskich imprez, Milena mogła zapomnieć o spokoju oraz możliwości skupienia się nad swoją pracą. W jej warszawskim mieszkaniu, gdzie przeważnie panele bywały ubrudzone rozdeptanymi pastelami, a po fotelach walały się dopiero co rozpoczęte szkice, bądź różnorakie notatki, nadal panował artystyczny nieład, lecz zdecydowanie mniejszy. Jej wena najzwyczajniej w świecie odeszła w zapomnienie, ustępując miejsca kłębiącym się myślom, które dotyczyły ostatnich wydarzeń. Hektolitry kawy, melisy, zapełnione popielniczki i lato. Dzień dobry, bez dobrego dnia, dobranoc bez nocy i niespokojne myśli. Robert zadzwonił od czasu zgrupowania raz, góra dwa. Kiedy już się pofatygował, nadal można było wyczuć w jego głosie odrobinę irytacji, choć nawet nie poruszał delikatnych tematów, bo głównym stała się oczywiście piłka. Powinna była zdążyć przyzwyczaić się do jego braku czasu, lecz niekiedy było to zwyczajnie trudne, gdyż od zawsze uwielbiała spędzać z bratem wolne chwile, których ostatnio  zrobiło się jeszcze mniej. Nie miała mu tego za złe. W końcu zdarzało się, iż Milena też bywała zajęta na tyle, by zapomnieć o tym, że jest głodna lub przestać ogarniać rzeczywistość. Dlatego też dziękowała swojej rodzinie za piękny kalendarz, który dostała na święta już jakiś czas temu i punktualną przyjaciółkę. Inaczej zapewne nie wiedziałaby nawet, czy jutro jest sobota, czy niedziela, czy musi wstać rano, czy może trochę pospać, czy zrobi to komukolwiek różnicę, czy może być tak bardzo beznadziejna jak jej się to podoba. Inaczej, Milena nigdy nie miała pojęcia. Po prostu kartki papieru oraz Ania stawały się jej odpowiedzią, by móc dotrzymywać wszelakich terminów, a ponieważ ich dotrzymywała, całą resztę postanawiała zwalić na hormony. Tym razem Stachurska także nie zawiodła, uświadamiając, iż to właśnie tego dnia miał odbyć się najważniejszy dla Polaków mecz. Siostra reprezentanta kraju nie wierzyła, jak szybko zleciało, i że to już. Wrocław przywitał je sporym ruchem drogowym oraz średnią pogodą. Większość samochodów jeździła z przyczepionymi do dachu flagami, a na mieście już od południa można było spotkać ogrom kibiców, co nie wywierało zdumiewającego wrażenia. Mieszkając w Warszawie zdążyły się przyzwyczaić. Wieczorem, kiedy tumult ludzi zmierzał w stronę stadionu, one zrobiły dokładnie to samo. Obie ubrały się w biało-czerwone koszulki Lewandowskiego, a policzki wymalowały na podobne barwy. Reszta bliskich piłkarzy, oczywiście jeśli chodziło o płeć żeńską, wyglądała prawie identycznie. Kobiety różniły się praktycznie jedynie numerami na odzieży. Wszyscy bez wyjątku byli strasznie przejęci meczem. Nikt nie mógł powiedzieć, że chłopcy się nie starali. Początek zaczęli z wielką pasją, marząc tylko o golu. Była pewna, iż czują doping kibiców, którzy wyładowywali emocje na wszelkie możliwe sposoby. Sama z resztą irytowała się widząc niecelne podania, czy też osamotnionego Roberta. Mimo to nie przyjmowała do świadomości opcji porażki. Takie spotkanie, taka okazja, nadarzyła się prawdopodobnie jedyny raz i doskonale znała jej wartość. Rozumiała, iż to na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich zainteresowanych owym sportem. Chyba nigdy nie widziała tak szczęśliwego brata jak wtedy, kiedy dowiedział się, iż mistrzostwa odbędą się w ich kraju, a on wyjdzie na boisko z orzełkiem na piersi. Nie widziała go też tak zawiedzionego, kiedy po przegranej leżał na murawie z twarzą w dłoniach... Najchętniej pewnie zeskoczyłaby z trybun, by mocno go przytulić oraz powiedzieć, że mimo wszystko był zajebisty. Ból przeważnie można opanować, ale czasem atakuje, kiedy się tego nie spodziewamy. Bije poniżej pasa i nie przestaje. Była pewna, że właśnie to czują wszyscy sportowcy, a mina brata utwierdziła ją w tym przekonaniu, kiedy wreszcie udało się go spotkać. To niesamowite jak bardzo potrafi zmienić się czyjeś w życie przeciągu paru godzin, tak samo jak niebywały był fakt, iż przejście przez rój medialnych hien otaczających hotel, graniczyło prawie z cudem. Zero wytchnienia, setki przygotowanych pytań, z nadzieją iż uda się zamienić słowo z piłkarzem do ich super gazety. Za to pokój hotelowy Roberta prezentował się dosyć gustownie. 
- Było minęło, nie? - poklepała go po plecach, siadając na wygodnym łóżku. Większość rzeczy chłopaka leżała już w walizce.
- Było minęło, ale kurwa nie zapomnę - odparł chłodno, przysiadając się obok. Zrezygnowanym gestem odrzucił jakąś ładowarkę na bok. Potem obcowali z ciszą, jednak tą potrzebną, a nie złowrogą i wymowną. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała co powiedzieć. Nie miała pojęcia co mówić dalej. Wszelkie rezerwy dialogowe się wyczerpały. Jak miała przewidzieć czy aby na pewno oboje chcą rozmawiać o porażce z Czechami? - Siedziałaś kiedyś na trybunach w czasie meczu i ktoś do Ciebie pomachał ręką, Ty się uśmiechnęłaś i pomachałaś w odpowiedzi i nagle zobaczyłaś, że ten ktoś macha do kogoś zupełnie innego? - zapytał nagle.
- Zdarzyło się - odpowiedziała po chwili zastanowienia.
-Właśnie tak się teraz czuję. Tylko sto razy gorzej - odparł, jakby sam rozwiązując jej wewnętrzne niezdecydowanie. Później poszło już gładko. Robert rozgadał się na temat ogólnej atmosfery w szatni, opowiedział jej o tym jak czuł się na boisku, jak dorośli faceci płakali po meczu, co wyszło i co zmarnowali. Milena zdziwiła się jego otwartością, lecz uznała, że po prostu potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko. Przychodzi taki dzień, taki jak wtedy. Bez zwiastunów, maksymalne natarcie. Wtedy nic nie pomoże i jedyne co pozostaje, to nie zamykać oczu i nie otwierać okien. Jedno potknięcie i cały wysiłek idzie na marne. Nie były to dobre dwadzieścia cztery godziny, a ona nie zaliczała się do najlepszych psychologów, ani doradców, dlatego ciężko było powiedzieć jej cokolwiek. 
- Przykro mi - palnęła głupio. Na tyle głupio, by mógł zaszczycić ją zdziwionym spojrzeniem.
- Naprawdę? - zaśmiał się gorzko. - Liczyłem, że powiesz coś w stylu "chuj z całymi okolicznościami, jutro będzie nowy dzień i jeszcze nie raz wpieprzysz piłkę do bramki". 
- Chcesz to usłyszeć? - zerknęła na niego, odgarniając przy okazji włosy.
- Nie, skoro myślisz inaczej. Pozostańmy więc przy bezpiecznym "będzie dobrze" - odparł.
- Po prostu ci współczuję. 
- Ty? No nie. Czego? - zakpił i pomimo powagi sytuacji, znów zaczął się z nią lekko przekomarzać. Ta westchnęła jedynie, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Naprawdę nie musisz ze mnie robić takiej bezuczuciowej suki - pokazała mu język. - Chodzi mi, wiesz, o tą całą nagonkę. Najpierw faworyzowanie, ach, nasze piłkarskie orzełki są takie super, na pewno pokażą klasę, a potem krytyka, mieszanie z błotem. Rozumiesz, tak jest zawsze w tym kraju. Ze wszystkim. Widzisz, bo to jest ta pierdolona polska moralność. Dymanie pod kołdrą, po ciemku, wiesz, w niedzielę do kościoła, zakrywanie dzieciom oczu jak się suszą majtki na kaloryferze, a z drugiej strony szesnastoletnie ciąże, siedemnastoletnie śluby. I ludzie chodzą sfrustrowani, nie wiedzą co ich naprawdę cieszy i dziwią się, że nagle nic nie wychodzi - wytłumaczyła lekko podirytowana, wyobrażając sobie w głowie wszystkie nagłówki gazet, nadal istniejący tłum reporterów, dziennikarzy, milion oskarżeń, "znawców i ekspertów", dziesiątki tych samych pytań. Po prostu mimo wszystko należeli oboje z bratem do tego rodzaju istot nerwowych, wrażliwych, szlachetnych i kochających, które zdolne są do największych poświęceń, ale które w życiu i zetknięciu się z prywatnymi porażkami, za nic nie mogli pozbyć się niezadowolenia, choć uwielbiali je starannie maskować, kiedy było to możliwe. 
- Dlatego mieszkam w Niemczech, młoda. Choć z drugiej strony... niewiele to zmienia - uniósł do góry kąciki ust, lekko rozbawiony.

***

Dlaczego w wieku dwudziestu paru lat świat wymaga, żebyśmy wiedzieli, czego chcemy od życia? Dlaczego w wieku dwudziestu paru lat świat wymaga, żebyśmy byli zakochani na wieki wieków? Dlaczego nie możemy żyć własnym torem, tylko bezpodstawnie podlegamy innym i kreujemy siebie tak, jak tego chcą wszyscy oprócz nas? Dlaczego kiedy ona już próbowała, kiedy naprawdę wszystko szło po jej myśli (może z paroma wyjątkami), kiedy mijała hotelowy bar, on musiał nagle pojawić się znikąd, chwycić w bladym, chudym nadgarstku i bez słowa zawrócić z nią do góry? Zignorował spojrzenie Błaszczykowskiego i Piszczka, których niestety minęli na korytarzu, tak samo jak protest Mileny. 
- Myślałem, że przynajmniej się przywitasz. Braciszek zabronił ci już nawet rozmów ze mną? - zażartował, kiedy otwierał drzwi kartą magnetyczną. Powiedział też, że widział ją na trybunach i pewnie teraz nawet by jej nie spotkał, bo przecież Wrocław jest duży, a oni niedługo wyjeżdżają. Milena roześmiała się tylko, przytulając, tak jak miała w zwyczaju. Seksowny uśmiech Wojtka zwiastował kłopoty, ale uznała, że nie wszystkie kłopoty są złe. To nic, że rozum krzyczał "Proszę cię, nie idź z tym chłopcem, on ma w oczach zło". Wcześniej zdążył też zerwać z jej uszu słuchawki, które zakładała udając się w stronę wyjścia. Teraz, kiedy usiadł już na miękkim materacu, założył je, śledząc playlistę na Ipodzie. Nie okazywał zbyt widocznie rozczarowania przegraną, wiedząc, że na to będzie jeszcze czas. 
- Co to jest? - spytał.
- Wiesz, z tego co wiem, większość ludzi określa to jako muzyka - odpowiedziała, jak zwykle sarkastycznie. 
- Lubisz francuskie piosenki? 
- No popatrz jak mało o mnie wiesz - dźgnęła go palcem w żebro, odbierając swój odtwarzacz. Miała takie dziwne natręctwo, że kiedy ktoś dotykał, bądź bawił się jej rzeczami, to niezmiernie ją to denerwowało. Zwłaszcza kiedy był to Szczęsny. Na szczęście, z racji wykonywanego przez niego zawodu, nie musiała zapraszać go do siebie zbyt często. Była pewna, że wtedy najprawdopodobniej przejrzałby zawartość wszystkich jej szafek i szuflad, znów skomentował rysunki, śmiejąc się z niby krzywych oczu, czy zbyt pełnych ust, choć sam rysował równie źle, co śpiewał, czy gotował. 

Najpiękniejsze są dni kiedy my, ludzie, potrafimy być tak po prostu bezgranicznie szczęśliwi i sami nie wiemy z jakiego powodu, tak nagle, choć wcześniej złapała nas głęboka chandra. Milena zawsze zastanawiała się, czy to sprawa praktycznie ciągle uśmiechniętego bramkarza, czy też może jej nastroje przeżywały jakąś schizofrenię, do skrajności w skrajność, i tak w kółko. Włączyli telewizor, lecz wyłączyli dźwięk, bo kolidował on z melodiami okolic Paryża. Szczęsny wsłuchiwał się w nie, udając, że potrafi mówić po francusku, znów się wygłupiał oraz obiecywał, iż kiedyś ją do niego zabierze. Kupi jej bilet na samolot, albo polecą razem, jak będzie miał trochę wolnego lub Arsenal rozegra tam mecz. Tak, żeby się natchnęła, złapała nieco inspiracji i weny do jej kolorowych prac. Wtedy uświadomiła sobie, że może widzą się po raz ostatni. Wojtek wpadnie jeszcze do rodziny, potem wróci do Anglii, a ona znów rozpocznie chodzenie na wykłady, oddawanie prac i nagle okaże się, że wszystko pęknie, wszystkie obietnice szlag trafi, a kiedy nawet gdzieś przypadkowo się miną, popatrzą na siebie pusto, jak patrzy się na nieznajomych, bo brak czasu przekreśli całą znajomość. Potem przyciągnął ją bliżej siebie, jeszcze bliżej, bo przecież wspólnie leżeli na łóżku od dłuższego czasu, i przycisnął do torsu. Albo to ona przywarła do umięśnionego ciała. W każdym bądź razie musnął wargami jej czoło, odnalazł usta, a Milena poczuła, że znów dzieje się źle, że na moment nie może nawet drgnąć palcem u ręki, bo ciało stało się sparaliżowane. Czuła te cholerne perfumy, jego potężne dłonie gdzieś w okolicach talii i choć najprawdopodobniej było jej dobrze, to otrzeźwiała, gwałtownie stając na równe nogi i udając się w stronę drzwi. 
- Kretyn! - wysyczała na odchodne, strzelając drzwiami. Jakby sama nie była temu wszystkiemu winna. Wydawało jej się, że gdzieś po drodze do wyjścia minęła Roberta, który z pewnością byłby zdumiony faktem jej dalszej obecności w Hyatt'cie.   Chyba coś znowu sprowokowała, coś wygrała i coś spierdoliła. To jest jej styl, jej mechanizm obronny, sposób na zachowanie namiastki związków, na trzymanie się z dala od "całej tej miłości" i wszystkiego, co ona niesie, zarówno dobrego, jak i złego. Cóż, okazało się, że w przyjaźni też dzieją się dramaty.

Od autorki: Wydaje mi się, że ogólnie cały rozdział wyszedł beznadziejnie smętny. Długo się nad nim męczyłam, a słowa za nic nie chciały się kleić. Chyba przyszedł kolejny etap kryzysu twórczego, dlatego zostawiam was z takim śmieciowym czymś, które mimo wszystko było mi potrzebne, do dalszego rozwoju akcji. No i dziękuję, że czytacie moje bazgroły. Naprawdę.