# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

metr ósmy

Czasami czujesz, że wszystko co robisz, robisz źle. Czasami chcesz uciec nie wiadomo dokąd, być tam zupełnie sama i myśleć. Myśleć nad tym jak twoje życie jest fatalne, jak każdy „przyjaciel” odchodzi, gdy właśnie wszystko się w tobie łamie, a ty potrzebujesz oparcia. Czasami chciałabyś, żeby wszystko było takie proste. Nie pożądałabyś wszystkiego, jedynie cząstki tego, co mają inni. Chciałabyś mieć tak niewiele, a tymczasem nie masz nic. Siedzisz tylko w za dużym swetrze, na łóżku, słuchając dołującej muzyki, a w ręku trzymasz herbatę i płaczesz. Nie masz nawet siły, aby modlić się do Boga żeby to wszystko zmienił, bo jesteś pewna, że nie zmieni nic. Masz za mało sił, żeby spać, za mało sił żeby gdziekolwiek iść. Nie masz nic, a jeszcze niedawno miałaś tak wiele. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, emocje się tam nie mieszczą. Żeby znowu cokolwiek poczuć, brunetka musiałaby zrezygnować z paru godzin snu. Postanowiła, iż musi się jednak nauczyć chodzenia spać przed świtem, bo to wykańczało ją tym bardziej. Roberta spotkała raz, w domu rodziców, kiedy mama postanowiła zorganizować obiad dla całej rodziny.
- Boże, jesteś taka blada. Chodź, zjedz coś. Przecież wyglądasz jak śmierć! - rodzicielka znów zaczęła panikować, jak zwykle przesadnie się o nią martwiąc. Wywróciła tylko oczami, a brat pokręcił głową w stronę Mileny, jakby jego gest miał mówić coś w stylu jak zwykle. Po jakimś czasie, kiedy opowiedział już o tym co u Ani, jak się sam trzyma po przegranej, czy jest głodny, kiedy kończy mu się wolne i rozpoczyna sezon przygotowawczy w Niemczech, kiedy wszyscy stali się już zajęci sobą, odciągnął siostrę na bok, do kuchni. Ot tak, niby mieli wyręczyć matkę w obowiązkach domowych i pozmywać naczynia.
- Wytłumaczysz mi z łaski swojej, co robiłaś w po meczu w hotelu? - spytał całkiem spokojnie, choć chłodno. Jak zawsze, gdy był zdenerwowany. 
- Odwiedzałam brata? - uniosła brwi do góry, zdając sobie sprawę, że jednak się nie myliła, że jednak ją widział. Niedobrze.
- Z tego co wiem, mam na imię Robert, a nie Wojciech i mieszkałem dwa pokoje dalej. Kiedy do cholery to się skończy? 
- Z tego co wiem, jestem dorosła, więc nie musisz traktować mnie jak dziecko - odparła, wycierając talerze. Czy naprawdę mogła liczyć na to, by wreszcie zaczęto traktować ją poważnie, bez przesadnego zainteresowania?
- Och, błagam! To ty się zachowujesz jak bachor. Nawet nie wiesz jak zrobić sobie kanapkę, żeby się nie pokaleczyć - przechylił głowę w bok, patrząc z politowaniem, a na jego czole ukazały się śmieszne zmarszczki.  
- Wiem jak się umalować, jakie kupić sobie majtki i jakie lubię słodycze. To wystarczy - Lepiej było pokazać wszystkim, że ta sytuacja zwyczajnie ją bawi, niż totalnie rozpierdala. Westchnął tylko głęboko. Zrozumiał, że dalsza dyskusja z Mileną nie ma najmniejszego sensu.  Później się już nie widzieli. Ona zabarykadowała się we własnym mieszkaniu, a Lewandowski wrócił do domu w Warszawie, wykorzystując urlop. Najprawdopodobniej spędzał go ze Stachurską, która swoją drogą też była zajęta i sfrustrowana, bo to mały wypadek samochodowy, to trochę zjedzonych nerwów, to występ w jakiejś telewizji śniadaniowej jako "narzeczona znanego piłkarza", to wstępne plany ślubu. Mileny nie zdziwił więc fakt, kiedy przyszła pani młoda zadzwoniła, przepraszając, że jej nie odwiedzi, bo najzwyczajniej nie ma czasu. 

Miała niesamowite, niemal namacalne uczucie, że się rozpada, choć nie istniał ku temu żaden powód i co gorsza, nic na to nie mogła poradzić. Nie wiedziała co robić. Czuła na sobie niepotrzebną presję czasu, ale nic nie szło po jej myśli. Miała tak wiele rzeczy do zrobienia, do wyjaśnienia, że po prostu leżała na podłodze i patrzyła się w sufit. Jej czarny kot przemykał gdzieś po pokoju, znów strącał pędzle na ziemię, jednak tym razem nie mógł liczyć na westchnięcie pełne politowania ze strony Mileny. W tle leciała Edith Piaf, co beznadziejnie komponowało się z całą sytuacją oraz nowym rysunkiem, bardziej przepełnionym krwią, niż francuską klasą. Kolejny raz nienawidziła własnego ja. Za to jakim człowiekiem się stawała. A przecież mówiła, prosiła, błagała samą siebie by stać się chociaż odrobinę inną osobą. Chciała mniej się kłócić, mniej palić, mniej pogrążać się w melancholii, mniej się przywiązywać a przede wszystkim - więcej myśleć, niż robić. Stawiać granice i umieć samej sobie odmówić. Pragnęła stanowczo mówić 'przestań być taką idiotką'. I robić to. Nudził ją scenariusz ciągłych przypadkowych spotkań z Wojtkiem oraz złych decyzji. Miała poczucie wykorzystania. Dobry znajomy nie powinien porywać cię do łóżka, bo wypiłaś za dużo. Nie powinien całować, ani mieszać w głowie. Najgorsze w tym wszystkim, było to, iż przez ułamek sekundy, przez krótką, głupią chwilę, miała wrażenie, że tak naprawdę to, co się stało w hotelowym pokoju, pozostawiło smak przyjemności. W międzyczasie jej brat, wiedząc, że pewnie nie raczy odebrać telefonu, wysłał wiadomość: W sumie to nie obchodzi mnie jak to jest między wami. Po prostu to wyjaśnij, bo wypadałoby się wreszcie ogarnąć, nie? Aha i nie spieprz swojego życia, proszę. Martwię się. Ania też. Wystukała parę słów:  Nie, wszystko jest OK. Naprawdę. Dzięki. Po prostu ktoś wziął mój życiorys i zaczął go sobie kruszyć w palcach jak martwy liść. Nic się nie dzieje. Poradzę sobie. Buziaki, pa. I wtedy, po raz pierwszy od dłuższego czasu, postanowiła go posłuchać. Znów wysłała sms'a. Tym razem do jego przyjaciela. Kup wino i pozwól mi mówić - napisała. Przyszła do niego o dwudziestej trzeciej. Z reguły o tej porze leżała w łóżku, czytała książkę i czuła, że grzybieje od środka, że co godzinę starzeje się o pięć lat. Objął ją lekko na przywitanie, po czym wpuścił do środka. Usiedli na balkonie, bo w końcu noc była ciepła, a tam z butelką wina i paczką jej ulubionych cygaretek siedziało się najlepiej, prowadząc szczere rozmowy. Jej wewnętrzny wybuch stał się kwestią czasu.
- Może opowiesz jak to jest być głupim chujem, co? Bo czegoś tu nie rozumiem - spojrzała na niego podirytowana, jakże miło witając na wstępie. Wtedy wypełnił jej lampkę czerwonym alkoholem. Tak dla rozluźnienia. - Rodzice chcieli ci dać na imię skurwiel, ale ksiądz się nie zgodził? - naprawdę była zdenerwowana. Wzięła głęboki wdech, wywróciła oczami, próbując opanować cisnące się na język wulgaryzmy, kiedy widziała jego zgłupiałą minę, jakby zupełnie nie wiedział o co chodzi. Nie wydał z siebie ani słowa. Siedział tak tylko obok w szarych dresach i bluzce z logiem Nike, a rozmierzwione włosy wskazywały na to, iż raczej spędzał wieczór w domu, bez szczególnych planów.
- Naprawdę nie rozumiesz? Słuchaj, nie może być tak, że gadamy przypadkowo, że widzimy się przypadkowo, że robimy głupie rzeczy przypadkowo, wiesz, że potem trzaskam drzwiami i udajemy, że nic się nie stało - wypaliła, a ręce trzęsły się tak bardzo, że Szczęsny postawił jej szkło na ziemi, aby nie wylała całego wina. 
- Chodzi o ciebie, czy o to co myśli twój brat? - zapytał, patrząc wprost na nią. Był całkowicie opanowany, więc cała ta wieczorna konwersacja utwierdziła brunetkę w przekonaniu, że nie rozumie facetów. Wojtek niewątpliwie nim był i tak jak owa płeć, nie mówił o niczym otwarcie. Za to lubił pogrywać z wszystkimi dookoła.
- Ile się już znamy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Będzie z trzy lata - odparł po chwili zastanowienia. Chyba obojga zdziwił fakt, jak szybko to minęło. Przecież dopiero zamieniali pierwsze słowa, wymieniali się swoimi numerami, czy wychodzili wspólnie na imprezę. 
- Masz mnie za przyjaciółkę, tak? 
- No jasne - stwierdził bez zastanowienia. Najwyraźniej było to oczywistością, ale chyba jedynie dla bramkarza.
- To dlaczego do jasnej cholery, po prostu chcesz mnie przelecieć?- zabrzmiało to jednoznacznie, bo tak prezentowała się cała sytuacja. Po to najwyraźniej była szopka, w której sama brała udział. - A zależy ci choć trochę na naszej znajomości? - dodała.
- Kurwa, Milena. Przecież doskonale wiesz, że tak.
- Na mnie czy na mojej dupie? - przyjrzała się mu dokładnie, świdrując zielonymi oczami. To pytanie chyba nieco go rozzłościło, bo szybkim ruchem przeczesał swoje włosy, po czym znów uzupełnił kieliszki. Westchnął głęboko, tak jak robi się wtedy, kiedy człowiek pragnie powiedzieć coś ważnego. 
- Nie wiem czy to jakieś twoje uprzedzenia do ludzi, zwłaszcza piłkarzy, czy to ta twoja nieufność do całego świata. Gdybym chciał cię jedynie wykorzystać to zrobiłbym to wcześniej, nie sądzisz? Nie raz byłaś pijana, czy na tyle zdesperowana, bym mógł bez problemu się z tobą przespać. Masa okazji. Nie wiem, może masz rację i jestem zwykłym chujem, frajer ze mnie, ale najzwyczajniej w świecie, dla mnie przebywać z tobą, to tak naprawdę najlepsza frajda w życiu. Kurwa, siedzisz mi w głowie, a ja chciałbym się tylko tobą zaopiekować, bo masz trochę spuchnięte oczy, nie jakbyś płakała przed chwilą, ale tak, jakbyś płakała po trochu, codziennie, bo chyba jesteś samotna, tak jak ja i patrzę na ciebie i wiem, że coś nas łączy, że coś nas wspólnie wkurwia. Jesteś tak cholernie wspaniała, że mam wrażenie, że stracę zmysły. I nie mów mi, iż tylko ja zwariowałem, bo to gówno prawda. Przestań się bać wreszcie bać. Zasługujesz na to, żeby w końcu zacząć żyć. Obetnij mi język, wyrwij mi włosy, odetnij mi ręce, ale zostaw siebie. Wolałabym wydłubać sobie oczy niż stracić ciebie. Nie obchodzi mnie jak ta nasza relacja się prezentuje, czy bliżej do przyjaciół, czy kochanków. Czy to ważne? Po prostu bądź i przestań ciągle uciekać - zakończył. Milena odwróciła wzrok, bo chyba nie tego się spodziewała. Sto razy bardziej wolałaby usłyszeć o jego podwyższonym poziomie testosteronu, o zwykłej żądzy seksu. Wojtek nie należał do rodzaju osób szczególnie romantycznych, jednak jakiekolwiek większe wyznanie z jego ust, brzmiało co najmniej niebywale. Wewnątrz jej głowy wybuchł nagle ogromny wulkan sprzecznych myśli, emocji oraz wątpliwości. W jednej chwili wszystko pociemniało.
- Gdybym była trzeźwa, to bym tego nie zrobiła - wydukała ledwo co, najbardziej pospolite wytłumaczenie, jakie tylko istniało. Wiedziała, iż w jakimś stopniu ma rację. Nagle coś się dzieje, coś się zaczyna. Wiesz, że coś się zmieni. Już się zmieniło. Od tej pory nic nie będzie takie samo. 
- Gdybyś była trzeźwa, to byś jeszcze piła - podsumował. Jasny gwint. Jakim cudem ta rozmowa stała się nagle taka dziwna? Miała wrażenie, że zdaje egzamin, do którego się nie przygotowała. Uświadamiając to sobie, zrobiła najmniej inteligentną rzecz w jej wykonaniu, jaką tylko mogła.  Kiedy pokrótce przeanalizowała jego wcześniejsze słowa, z resztą, całą tę wymianę zdań, zaczęła się śmiać. Wybuchła salwą śmiechu tak głośno i tak mało oczekiwanie, że najprawdopodobniej usłyszeli ją nawet sąsiedzi. Przerwała dostojną, wymowną ciszę. Szatyn popatrzył na nią zdumiony, kompletnie zdezorientowany. Później najzwyklej wstała, zabierając torebkę.
- Hahahahahahaha. Pierdolę to życie. Dobranoc - pokręciła głową tak, jakby usłyszała najlepszy kawał w swoim życiu. Nadal chichotała, lecz nieco nerwowo. A potem znikła za drzwiami wejściowymi. Jak zwykle. Ten sam scenariusz, który miał się już nie powtarzać. Płakała. Szła ulicą i płakała. Łzy wchodziły do ust. A tak była wesoła, nie tak dawno, tak sobie słuchali  francuskich piosenek wesoło. A teraz płakała. Cały brzuch trząsł się od płaczu. Z trudem odzyskiwała zdolność myślenia. Chciała stąd jak najszybciej odejść. Nie ufała sobie na tyle, żeby myśleć o jutrze. Właściwie w ogóle nie ufam sobie na tyle, żeby cokolwiek pojąć. Niewiarygodne, że im bardziej ludziom na czymś zależy, tym mniej o to dbają... zupełnie jakby myśleli, iż jest im to dane raz na zawsze i nie zdawali sobie sprawy, że czas niesie zmiany.