# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

metr dziewiąty

Przypadki chodzą po ludziach. Cholerne i złe przypadki, które wprowadzają człowieka w stan, w którym musi bardzo się powstrzymywać przed tym, aby nie zdemolować całego mieszkania, nie trzasnąć komputerem o ścianę, a następnie nie wyskoczyć przez okno. Co więcej, gdy takie przypadki człowieka dopadną, ma przedziwne wrażenie, że przydarzają się one tylko i wyłącznie jemu, że reszta świata wolna jest od tego typu zbiegów okoliczności. Pewne rzeczy po prostu nie powinny mieć miejsca. Niektóre zbieżności nie powinny mieć miejsca. Kurwa, nie żyjemy w tarocie.Wojtek poczuł to samo, kiedy obudził się kolejnego dnia. Nadal był w Warszawie, lecz o dziwo - w zupełnie innej części miasta, w odmiennym mieszkaniu, nie bardzo ogarniając gdzie znajduje się dokładnie. To tylko utwierdziło chłopaka w przekonaniu, iż miał dziwny sen lub popadł w paranoję przez stres. Musztardowe ściany coś mu przypominały, tak samo jak delikatny materiał zasłon, przez które przedzierały się już ostre promienie słońca. Dopiero po chwili, gdy skojarzył przedmioty ze wszystkim innym, zorientował się, iż leży w tym samym pokoju co parę dni wcześniej z Mileną. Ona czuła się podobnie. Tego dnia zdążyła już wstać, ubrać, powiedzieć osiem razy kurwa i zdać sobie sprawę, że już go nigdzie zobaczy. Pojęła co znaczy ból, choć brat utwierdzał ją w przekonaniu, że to minie. Na pewno. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy. Ale Leny nie było. Już nie. Przynajmniej nie tam. Zwlekł się z łóżka, nadal nieco nieswój, schodząc na dół. W kuchni powitała go uśmiechnięta Ania, która właśnie kończyła smażyć naleśniki. 
- Witaj zdesperowany śpiochu - powiedziała, podsuwając mu pod nos talerz ze śniadaniem.
- Hej - mruknął, przeczesując włosy. Ziewnął długo.
- Mam nadzieję, że dziś nie zamierzasz budzić nas o trzeciej w nocy - odparła z humorem, choć w jej wyrazie twarzy czaiła się jakby namiastka wyrozumiałości. Kompletnie nie rozumiał o co chodzi.
- Co? A tak w ogóle to gdzie twój narzeczony i jego siostra? - rozglądnął się po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, iż brakuje dwóch  istotnych osób. Stachurska uniosła brwi do góry, patrząc na bramkarza ze zdziwieniem. Pokręciła głową, nadal unosząc kąciki ust lekko do góry. 
- Nic nie pamiętasz, prawda? - spytała, lecz było to raczej pytanie retoryczne. Westchnęła głęboko. Odeszła od blatu, zerkając w stronę drzwi, po czym dodała: - Myślę, że lepiej jak Robert ci to opowie - piłkarz właśnie wszedł do kuchni, słysząc już rozmowę. Cmoknął swoją kobietę, po czym usiadł na przeciwko Szczęsnego z kubkiem kawy. Popatrzył na niego z litością.
- Powiedzcie mi o co do cholery chodzi - powiedział zirytowany Wojtek, śledząc uważnie twarze swoich znajomych. Lewandowski opowiedział trochę później swojej siostrze, jak wyglądała cała rozmowa z przyjacielem. 
- Stary, przyszedłeś do nas późną nocą, z resztką wina w butelce. Nigdy chyba nie widziałem cię w takim stanie. Oczywiście wszystkich obudziłeś, po czym wzięło cię na zwierzenia. Żaliłeś się, że poprzedniego wieczoru, parędziesiąt godzin temu, przyszła do ciebie Milena i bardzo ładnie ci wytłumaczyła, powolnymi, złożonymi zdaniami, że krzywdzicie się nawzajem, że tkwi między nami jakiś podstawowy konflikt. Potem stwierdziłeś, że jest to dziewczyna urocza, piękna, choć na wskroś, na wylot trochę pierdolnięta, i że katastrofalnie jej pragniesz, choć jest tak bardzo wredna.  Serio, chłopie, zachowywałeś się gorzej niż piętnastolatka, która właśnie zerwała ze swoim "chłopakiem na całe życie". Byłeś trochę wstawiony, może to dlatego. Próbowałem cię jakoś pocieszyć, no wiesz, ogarnąć, ale na marne. Nocowałeś jak widzisz u nas, bo choć szczerze mówiąc wywaliłbym cię z chęcią za drzwi, to Ania się zlitowała. Kto chciałby słuchać bramkarza, twierdzącego, iż jest zjebany, że pewnie po zagładzie atomowej byłby dalej beznadziejny. Nawet bardziej. Rozumiesz, przyzwyczaili się już trochę do twojego narcystycznego podejścia - zrelacjonował, kpiąc sobie z kolegi w ostatnich zdaniach. Szatyn słuchał i gapił się ślepo, stwierdzając, że alkohol, nawet w czasie urlopu, nie jest odpowiednim towarzyszem. W końcu był przyczyną nieporozumień relacji on - brunetka, a przy okazji on - brunetka - jej brat/jego najlepszy znajomy. Nastała chwila milczenia i takie westchnięcie w stylu eeee, gdy chcesz powiedzieć albo coś bardzo ważnego, i przejdzie ci to przez gardło tylko przebrane w kostium banału, albo gdy po prostu chcesz stwierdzić do dupy z tym życiem. Wojtek zapewne wybrał to drugie, po czym przejechał ręką po twarzy. Brzęczenie radia , utwór Czerwonych Gitar i tekst wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy, idealnie skomponowało się z panującą atmosferą.
- Właśnie, gdzie ona jest? U siebie w mieszkaniu? - zapytał po chwili. Narzeczeni popatrzyli na siebie trochę niepewnie.
- Nie - odpowiedział krótko Lewy. - Wyjechała - dodał. Szczęsny chyba wtedy zdał sobie sprawę, że to jej chude ciało, te kruczoczarne włosy, cała ta szopka, te drobne ręce i skóra blada jak ściana, najwyraźniej przestały istnieć.
- Gdzie? Na ile? - pytał podenerwowany, lecz w odpowiedzi usłyszał jedynie równomierne tykanie zegara. - Lewandowski! - syknął.
- Nieważne. Tak po prostu będzie lepiej i dobrze o tym wiesz. Ty wariujesz, ona przychodzi do Anki rano, po odwiedzinach w  twoim domu, z rozmazanym makijażem, a ja nie mogę wyciągnąć od niej ani słowa. Płacze leżąc na podłodze. Nigdy nie słyszałem takiego płaczu. Kurwa, zrozum do cholery, że po prostu na to nie mogę pozwolić. Nie chcę żeby znów przechodziła przez to samo - odparł, upijając łyk czarnej i smętnej kawy, jak tamten dzień. Piłkarz nie potrafił uwierzyć w to, co słyszał.
- Doskonale wiem przez co przechodziła - wychrypiał. - Nie wiedziałem, że to wszystko tak się potoczy, naprawdę. Ale jeśli będziesz trzymał ją ciągle w klatce, traktował jak dziecko to krzywdę zrobisz jej ty. Znasz mnie na tyle i nie wiesz, że nie mam zamiaru jej ranić? - prychnął sfrustrowany. Nie zamierzał odpuszczać, choć gdzieś w środku już się pożegnał z Mileną. Poczuł, jak wsiada do pociągu, jak wysiada na stacji w zupełnie innym mieście, odjeżdża do głowy kogoś zupełnie innego, w nowej miejscowości, nowym kraju. Zdarza się. Nawet najwięksi, sam na sam z bramkarzem, pierdolą sprawę i trafiają w słupek. Albo inaczej - po prostu, ktoś musi być frajerem, żeby gdzieś tam mógł być ktoś lepszy. Przecież dopiero, pomimo wrednych sytuacji, leżeli we dwoje w ogrodzie, obgadywali całą reprezentację piłki nożnej, albo Lena zanurzała palce w farbie, przesuwała nimi po ścianie i się śmiała. Teraz nagle mógł od wszystkiego odejść. To oczywiste. Mógł spakować się do walizek, zabrać swoje - nie swoje ubrania, trzasnąć drzwiami, albo nimi nie trzasnąć, bo wypadłyby szyby. I wrócić do Anglii. Kto wie, może po raz pierwszy uciekła na stałe? Albo jej brat zamknął ją w jakiejś piwnicy bez dopływu światła, za milionem kłódek, by nigdy nie mogła zobaczyć płci przeciwnej? Jej też na pewno nie było łatwo. Zawsze gubiła się w nowych miejscach, wsiadała nie do tego autobusu, albo otwierała nie te drzwi. Mógłby przysiąc, że Robert rzucił na koniec do niej coś w stylu:
 - Wiem, że będzie ciężko. Ale ty potrafisz przecież dużo wytrzymać.
- Siebie nie potrafię wytrzymać - mruknęła zapewne. Wszyscy zrozumieli, że znajomość Mileny i Wojtka, i Roberta przechodziła przez kryzys, przez jakąś mutację. Smakowała teraz jak najlepsza herbata zalana wodą ze starego czajnika. A na dnie, oprócz resztek z fusów, zostawał osad kamienny. Bał, że się z niej nie wyleczy, że do końca życia będzie porównywał wszystkich do Lewandowskiej, że za każdym razem gdy usłyszy tę-piosenkę-co-to-mu-się-kojarzy-dobrze, zwłaszcza francuską, w jego głowie będzie ona. Wolał już pić tą starą herbatę, niż nie mieć napoju w ogóle. 
- Możesz mi z łaski powiedzieć gdzie jest Milena, skoro nie ma jej tutaj, ani pewnie w swoim mieszkaniu? - Wojtek spytał po raz kolejny. Nic. Cisza.
- W Krakowie - wypaliła trochę później Stachurska, za co została skarcona wzrokiem przez swojego narzeczonego. Tego chyba się nie spodziewał. - Robert, błagam. Wojtek powinien wiedzieć, mimo wszystko. 
- Nie - ton jego głosu przybrał chłodną barwę.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to ja mu wytłumaczę - odparła, opierając się o kuchenny blat i krzyżując ręce na piersi. Westchnięcie. Kolejne. Jakby słowa zatrzymywały się w gardle.
- Dobra. Milena jest w klinice. Prywatnej. Zostanie tam na dwa tygodnie. Mają najlepszych psychoterapeutów. Wolałbym żeby z kimś zamieszkała na mieście i chodziła tylko na spotkania, a nie na oddziale, ale nie mamy rodziny w Krakowie. Nie wiem też czy samodzielne życie w nowym miejscu by jej pomogło. Podjęliśmy decyzję, gdy do nas przyszła. Zgodziła się - powiedział, zostawiając Wojtka z coraz to większym mętlikiem i bólem głowy.
- Czekaj... zamknąłeś ją w wariatkowie?! Do reszty cię pogięło?! Przecież nie gada ze trzydziestoma ośmioma zmyślonymi przyjaciółmi, nie drapie ścian, ani nie wydaje jej się, że jest Napoleonem albo Matką Boską! Jest... po prostu inna - chłopak zacisnął dłonie w pięści, rozjuszony. Lewy wywrócił jedynie oczami, a głos przejęła Anka, by nie spowodować większych konfliktów. Położyła mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, Wojtek. Nie siedzi z wariatami. Tam leczy się lżejsze przypadki. No wiesz, depresje i tak dalej. Jest tylko na obserwacji, spotka się z psychologiem. Może wychodzić na świeże powietrze, nie siedzi w czterech ścianach czy izolatce. Dobrze wiesz, że tego potrzebowała już od czasu poprzedniego związku. Musi z kimś porozmawiać, poukładać wszystko w głowie, bo po prostu trochę się zgubiła. Ma spore wahania nastroju, a pobyt w Krakowie może jej jedynie pomóc - wytłumaczyła spokojnie, po czym uśmiechnęła się delikatnie, jakby chciała go duchowo wesprzeć. Nie słyszał tego ironicznego, lecz przyjemnego głosu i przez chwilę pomyślał, iż tym razem naprawdę ją stracił. Odczuwał brak tych  niep­rzes­pa­nych no­cy. Ba­nal­nych dys­kusji na mi­liony ba­nal­nych te­matów. Umiera­nia ze śmie­chu. Może już nafaszerowali ją magicznymi tabletkami, zrobili pranie mózgu oraz zapięli w kaftan bezpieczeństwa? To psuło dzień, sukcesy, humor. Wiedział, że to do niczego nie prowadziło, że było toksyczne i na dodatek bez sensu, ale prosił by po prostu wróciła. Po prostu była. Sam przed sobą przyznał, że owszem - Robert miał rację. Zachowywał się jak zakochana nastolatka, a nie dorosły facet. Teraz było to dla niego bez różnicy. Mógłby być nawet kucykiem pony, byle z nią obok.


Późną nocą, parę dni potem, dostał wiadomość na swoim komunikatorze internetowym. Odpisała. Poczuł, że nawet jego komputer był tym faktem zdziwiony. Przypuszczał, iż nie mogą mieć tam telefonów, komputerów, albo sznurówek. Tak dla bezpieczeństwa, jakby ktoś chciałby się na nich powiesić, albo przywiązać do kaloryfera. Otworzył migające okienko, a ku jego większemu zdumieniu, okazało się, iż Milena włączyła także kamerkę. Miała lekko rozczochrane włosy, podkrążone oczy, a na twarzy widniał ledwo dostrzegalny uśmiech. Poszerzył się, gdy na ekranie zobaczyła bramkarza. Blada cera iskrzyła się nawet w panujących ciemnościach dookoła niej. Nie odzywała się. Wolała pisać na klawiaturze.
Lena: Pytałeś co u mnie. Trochę się pozmieniało. Powoli składam w całość swoje rozjebane życie. 
Wojtek: I jak ci idzie?
Lena: Dziś była terapia grupowa. Nie ma nic gorszego, serio. Czułam się jak na spotkaniu AA. Rozmawialiśmy o naszych planach na życie. Wcześniej kazali mi się przedstawić i takie tam. No to powiedziałam. Milena Lewandowska, tak, od tego znanego piłkarza. Pewnie już myślą, że mam jakieś rozdwojenie jaźni czy coś. Jedna dziewczyna w tym roku szkolnym miała zdać maturę i iść na jakiś zgodny z zainteresowaniami kierunek studiów, prawdopodobnie będzie to prawo, medycyna, informatyka. Jeszcze do końca nie wie. I spytali mnie czy jestem zadowolona z ASP. Powiedziałam, że gdybym miała teraz wybór, pewnie wybrałabym mizantropię. I kiedy tak słuchałam, jakie ludzie mają plany i pasje, to zdałam sobie sprawę, że jestem beznadziejnie przeciętnym człowiekiem. Może naprawdę zacznę wymyślać jakieś barwne historyjki? 
Wojtek: A jakie są twoje obecne plany oraz cele?
Lena: Chcę stąd już wyjść. Wszystko tu jakieś takie surowe. I Paryż.
Wojtek: Obiecałem ci, że tam pojedziemy, pamiętasz?
Kamerka zgasła. Cisza.
Wojtek: Milena?
Wojtek: Lena, jesteś?
Wojtek: Halo
Znów jej twarz, ciemne tło zlewające się z włosami.
Lena: Tak. Przepraszam. Po prostu zdałam sobie sprawę, że jeszcze trochę tu posiedzę.
Wojtek: Rozmawiałaś na osobności z psychologiem? Coś ci powiedział?
Lena: Podobno nie powinnam mówić o moich prywatnych sesjach. To może mieć spore konsekwencje. Jeszcze się zarazisz czy coś.
Wojtek: Zaryzykuję.
Lena: Wczepi mi chip żeby każdy mógł kontrolować co robię. No i da mi zapas kolorowych tabletek na ból głowy, na ból serca, na ból dupy i wszystkie inne życiowe niepowodzenia.
Wojtek: Kurfrfxcva... Pytam serio.
Lena: Nic. Nie oceniał mnie. Zadawał pytania, ciągle kreślił coś w swoim notesiku, zapytał się kim bym chciała być. Miałam odpowiedzieć, że nikim, ale nie można być nikim. Człowiek składa się w 80 % z wody, więc zawsze mogę być kałużą. No to oznajmiłam: sobą.  Chyba mu to odpowiadało, bo odhaczył jakąś rubrykę. Albo zaznaczył WARIATKA. 
Wojtek: Przestań. Dają ci jakieś lekarstwa?
Lena: Tylko jedno, na sen. Chyba nie działa skoro nie mogę spać. Właśnie, to mój cel życiowy. Chciałabym wreszcie usnąć. Spanie to tak trochę, jakby się na chwilę umarło, nie?
Obraz znikł po raz kolejny. Zrobiło się jej dziwnie smutno.
Lena: Pytasz bo masz mnie za świra, prawda?
Wojtek: Wręcz przeciwnie. Właściwie to nie chciałabym aby ci coś podawali. Cholera wie co tam innym dosypują. Ale ogólnie nie jest źle?
Lena: Jest umiarkowanie. Ale kto tam ich wie, może zasłużę na tytuł psychopatki. Mogę rysować, wena wróciła. Aha. I przepraszam za ten balkon. I za to, że cię nazwałam skurwielem. Naprawdę. Mówią mi tu, że nie powinnam uciekać, ale wybaczać owszem, więc staram się ich słuchać. Sorry. Niewyspana robię się wredna. Jestem nietaktowna, bezczelna i czasami coś pierdolnę. I nie umiem tego zmienić.
Wojtek: Zdążyłem się przyzwyczaić. Spoko. Ty naprawdę chciałabyś aby ludzie byli lepsi. Nie mam do ciebie pretensji czy coś. Ale fajnie by było jakbyśmy mogli chociaż wyjść wspólnie na kawę. 
Lena: Najwyraźniej najpierw muszą naprawić mnie. Poza tym gdzie teraz jesteś? Już w Londynie?
Wojtek: No co ty. Do obozu przygotowawczego mam jeszcze trochę czasu. Poza tym najpierw musimy się zobaczyć. 
Lena: Myślałam, że raczej po tym wszystkim nie będziesz do tego skory.
Wojtek: Błagam. Przeszliśmy już tyle, że nic mnie jakoś bardziej nie zaskoczy. Głupio bym się czuł jakbym przed wyjazdem nie poczochrał ci włosów i trochę nie powkurzał. 
Lena: Znów napiszesz na moim twitterze, że lubię jeść karaluchy?
Wojtek: Wymyślę coś ciekawszego. A teraz na poważnie. Jak się czujesz? 
Lena: Dziś mówiliśmy też Bogu. Chyba zrozumiałam, że od niego samego dostałam jakieś wytyczne, żeby cię unikać. Muszę wziąć pod uwagę to, iż pewnie już mnie nienawidzi. Złamałam jego fajne prawa.  
Wojtek: Czujesz się z tego powodu smutna?
Lena: Mówisz jak psycholog. Ja jestem bardzo smutna. Od zawsze taka jestem. Nie każdy musi być wesoły. Dostrzegam wesołe rzeczy w życiu, ale z natury i przeważnie jestem smutna. Nie masz pojęcia, jak ja czasem cierpię, zupełnie bez wyraźnego powodu. Myśli mam tak dziwnie poplątane. Mój światopogląd zaczyna walić się od podstaw. Wiesz, podobno w pewnym momencie dystans geograficzny pozwala nabrać dystansu psychicznego. Bullshit. Nadal czuję się kurwa całkiem żałośnie, gdy myślę o tobie i błądzę. Jakoś tak dziwnie bez ciebie i naszych nocnych rozmów w ogrodzie. Albo grania w FIFĘ. Nie mają tu FIFY. Nie wiem. Może to przez te tabletki. Ale podobno jutro jest nowy dzień. To dwadzieścia cztery godziny bliżej do wyjścia i coraz mniej czasu żebym stała się "mniej walnięta". Chyba jednak najbardziej chciałabym cię już zobaczyć. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę za wami tęsknię. Dobranoc.
Wylogowała się.

Od autorki: Cieszę się, że zbliżamy się do końca, bo szczerze mówiąc z dnia na dzień to opowiadanie przestaje mi się coraz bardziej podobać. Dziękuję za wszystkie komentarze. Jesteście kochane!