Kiedy możesz przestać, nie chcesz - kiedy chcesz przestać, nie możesz.
Lubiła mieć w ręku papierosa, przerzucone przez parapet nogi, zaciąganie się dymem, wypuszczanie go w stronę gwiazd, gęsią skórkę spowodowaną przez zimno, lekkie drżenie ciała i setki kołujących myśli w głowie. Głównie tych, które wołały do niej z przeszłości, które dotyczyły niewykorzystanych szans, spieprzonych szans, dni których zaczęła żałować. Kochała noc. Ile to było temu? Dwa lata? Dwa lata wcześniej wszystko układało się pięknie. Była wręcz pewna, że to właśnie to, że miłość najwyraźniej była jej dana, a przyszłość malowała się w kolorowych barwach. To śmieszne, jak bardzo ludzie bywają naiwni. Praktycznie zaczynała studia, on już je kończył, ale mimo to mieli wspólne plany i wspólne zainteresowania. Dawid i Milena. Och, jak to pięknie brzmiało. Wszyscy patrzyli się na nią jak na idiotkę, kiedy latała cała w skowronkach. Miała siłę jeszcze bardziej się zakochiwać. Wszystko spychało ją w tym kierunku. Taka tania telenowela romantyczna. Kiedyś zagaił do niej na uczelni, uśmiechnął się i spytał Hej, pójdziesz ze mną na kawę? Tak jak w tych wszystkich pieprzonych filmach i serialach. Zgodziła się tylko dlatego, iż od zawsze w jej krwi brakowało kofeiny, a raczej po prostu się od niej uzależniła. Ciężko zrozumieć, że człowiek może się równie uzależnić od drugiego człowieka. Że się tęskni za jego widokiem, za tym, że idzie obok i przypadkowo swoją dłonią muska twoją dłoń, że się uśmiecha, żartuje i opowiada o sobie. Tęskni się za zapachem jego skóry, za tonem jego głosu. Za tym, że cię szturchnie i powie, że jesteś super. Nagle wszystko zaczęło wygasać, zaczynało się codzienne udawanie, iż się lubią, stawali się świadkami zerowej umiejętności znalezienia wspólnych tematów, nieumiejętności spędzania wspólnego czasu. On wcale nie musiał robić nic szczególnego. Jej małe głupiutkie, dziewczyńskie serce samo do niego poleciało i złożyło mu się u stóp, by później mógł rozgnieść je twardą podeszwą. Jeszcze ciężej było uwierzyć później w głupie bajki o tym, iż to nie tak, że to nic nie znaczyło, żeby się zatrzymała oraz popatrzyła mu w oczy, kiedy wychodził w szybko zarzuconych na siebie bokserkach, a obok niego leżała blondynka, zakrywająca się prześcieradłem. Warto napomknąć, iż owa kobieta była jej przyjaciółką, a w owym łóżku Milena spała co noc przytulona do torsu chłopaka. Myślała, że wróci i że będzie miała happy end z tym kretynem. No cóż. Najprawdopodobniej wtedy zrujnowała się jej jakakolwiek ufność do rasy ludzkiej oraz chęć zawierania znajomości. Można by nazwać ją wręcz aspołeczną. Nic nigdy nie miało na nią takiego wpływu, jak tamto wydarzenie. To obrzydliwe uczucie, kiedy własne przekonanie okazywało się być mylne, a najbliżsi stawali się wrogami, nie potrafiło dać spokoju. Nie pomagały także słowa Roberta, który wspierał ją jak nigdy dotąd mówiąc, że najlepsze, co możesz zrobić, to znaleźć kogoś, kto kocha cię taką, jaką jesteś. W dobrym czy złym nastroju, ładną czy brzydką, przystojną, jaką byś nie była. Właściwa osoba nadal będzie uważała, że z dupy świeci ci słońce. Może to cię czegoś nauczy. Może w końcu zaczniesz myśleć o sobie, przestaniesz oglądać się na ludzi i uświadomisz sobie, że jeśli tylko będziesz chciała jesteś w stanie osiągnąć wszystko czego pragniesz. Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Zachorowała także na równie nieuleczalną chorobę, a mianowicie nadzieję. Po prostu pewnego razu przypomniała sobie, że jest ona najokrutniejszą z kochanek i potrafi zmiażdżyć serce niczym styropianowy kubek. W swoim dotychczasowym życiu zawiodła się już wiele razy. Na przyjaźni, na rodzinie, na szkole, na miłości. W zasadzie to całe życie sprawiało niemiły zawód. Zaczynała powoli zniechęcać się do siebie samej. Tak, jakby coś próbowało powiedzieć jej jesteś tu zbędna, odejdź. Czasem czuła się odrzucona i kompletnie niepotrzebna, więc najzwyczajniej w świecie powinna była się uodpornić. Trochę później, o wszystkim co miało miejsce, dowiedział się też Wojtek, będący od tego czasu punktem wsparcia lub po prostu kimś, do kogo mogła zadzwonić późnym wieczorem, nawet jeśli był po treningu i powiedzieć dlaczego znowu nie mogła zasnąć. Dzisiejsza noc była zadziwiająco chłodna jak na porę roku panującą w Warszawie. Równie dobrze, przyczynę tego stanowiła zapewne dosyć późna godzina, aczkolwiek nie zniechęciło to Mileny do odbycia krótkiego spaceru. Trzecia nad ranem to martwa godzina. To godzina, kiedy śpiący jest w najgorszej formie psychicznej i fizycznej. Godzina, kiedy system obronny organizmu właściwie nie działa, kiedy obietnica poranka wydaje się nieskończenie odległa. O tej godzinie na wierzch wyłażą najmroczniejsze urojenia i najgorsze strachy. Ale jest to tylko stan umysłu, biorytmiczna rozpadlina, z której wypełzamy wraz z pierwszym blaskiem dnia. To też czas, kiedy przechadzki po wcale nie takim śpiącym mieście, nie należą do najbezpieczniejszych. Nogi wręcz same pokierowały Lenę do parku, a zaraz potem w stronę pobliskiego pubu. Neonowe dekoracje oraz lekko psychodeliczna muzyka tworzyły nietuzinkową atmosferę, zwłaszcza, że przy ladzie stał dobrze znany jej barman. Od razu uśmiechnął się na jej widok.
- Dawno cię tu nie widziałem, młoda. To co zawsze? - spytał, przecierając kieliszki. Marcin był blondynem o niebieskich oczach, który od zawsze pragnął zostać architektem. Niestety, los przewidział inne zakończenie, więc stał po prostu za barem, obsługując mężczyzn alkoholików, zdesperowane kobiety, czy młodą gówniarzerię. Mimo to czysty ideał. Miły, przystojny, lubiany. Brunetka kiwnęła tylko głową.
- Co tym razem? Brak weny na twoje dzieła, czy może tymi meczami się przejmujesz? Boże, nawet nie wiesz ile obcokrajowców przez to tu przychodzi. Ostatnio rozwalili szybę. Istny zapierdol - westchnął, stawiając przed nią kieliszek z martini.
- Brak inspiracji to swoją drogą - machnęła ręką. - Oj, wiem coś o tym. Nie mogę dodzwonić się do własnego brata, bo to trening, to konferencja, to wywiad, to sto innych spraw do załatwienia - odparła, upijając łyk drinka.
- Zrzygać się można tym Euro.
- No co ty, chociaż ci trochę napiwków wpadnie. Chyba ci z zagranicy nie skąpią, co? - uśmiechnęła się do niego znad szkła. Parę minut później nalewał jej już kolejne porcje alkoholu, obsługując w międzyczasie parę klientów, którzy też tutaj zbłądzili. Skrzywił się nieco, kiedy jakaś dziewczyna o pokaźnym biuście zaczęła go bezczelnie podrywać. Milena zawołała go do siebie, kiedy był już wolny, prosząc o następną kolejkę. Marcin popatrzył na nią podejrzliwie, lecz z troską, uzupełniając kieliszek.
- Oho. Coś poważniejszego widzę, skoro to już piąty - powiedział.
- Ciężkie życie studentki, rozumiesz - zaśmiała się do blondyna. Nie miała ochoty na większe zwierzenia, a po prostu na lekkie poprawienie sobie humoru.
- Jak już przynajmniej zorganizujesz jakąś wystawę swoich prac to przynajmniej mnie zaproś, co? - wyszczerzył swoje idealnie białe i proste zęby. Nic dziwnego, że tyle klientek na niego leciało.
- Jasne, dostaniesz powiadomienie jako pierwszy - uniosła kąciki ust lekko do góry.
- I odstąpisz mi jakiś swój rysunek, czy tam obraz. Wiesz, jak już staniesz się sławna to opchnę go na Allegro, zbijając fortunę - zażartował, lecz Milena odpowiedziała jedynie uśmiechem, gdyż jej kieszeń w spodniach zawibrowała. Kto był takim idiotą, by wysyłać do niej wiadomości w środku nocy? Wyciągnęła komórkę, spoglądając na ekran. Cóż, tego chyba się nie spodziewała. Wojtek: Jak ci się układa? Mam nadzieję, że jest git. I że w przeciwieństwie do mnie kurwa nie masz problemów ze spaniem. Nie miała zbytnio nic do roboty, ale posiadała za to czterdzieści darmowych smsów, więc czemu ich nie wykorzystać, czemu nie sprawdzić, czy nie jest się zwykłą pomyłką? Pewnie zignorowałaby ten pomysł, jednak zaczęło jej szumieć w głowie od trunków. Który to już? Siódmy? Ósmy? Nie była pewna, czy ma tyle pieniędzy w portfelu i czy jakby co pamięta pin do karty kredytowej. Prawdopodobnie umieram ale to się jeszcze zobaczy. Cholera, zapaliłabym ale skończyły mi się papierosy. Odpisała, nie do końca będąc pewna jakie brednie powoli zaczynały wystukiwać jej palce. Wojtek: O, czyli jednak nie śpisz.
Ja: Zaraz cię zabiję, tylko dopiję martini.
Wojtek: Jesteś pijana? Coś się stało?
Ja: Jakoś mnie tak rozjebało wewnętrznie.
Wojtek: Bo?
Ja: Mam raka psychiki z przerzutami na nastrój, spokój i samopoczucie.
Wojtek: Biedny rak.
Ja: Czuję się jak obłąkana wariatka.
Wojtek: W końcu artystka.
Dwadzieścia smsów i kilka kropel alkoholu później.
Ja: Chcę mieć kota. I żeby ktoś chciał wypić ze mną tego drinka.
Wojtek: Chciałbym ja.
Ja: Wrocław, Wrocław co przeplata trochę Euro, trochę chujowych kilometrów od Warszawy.
Wojtek: Wkurwia mnie to. Ty Warszawa, ja zgrupowanie. Tak to bym wpadał na kawę, na plotki, na Neo Retros - a tak to co. Telefon to kpina, a nie miejsce na rozmowy. Halo, przyjedź.
Ja: Halo, idź spać.
To smutne, że pisali do siebie tylko gdy któreś z nich było pijane. Że spotykali się przypadkowo i rozmawiali o byle czym. I że rozchodzili się każde w swoją stronę, zastanawiając się czy gdyby nie to byle co, czy prowadziliby dialog. Albo czy w ogóle doszłoby do powtórnego nawiązania kontaktu.