Nie cierpię, kiedy u kogoś w mieszkaniu ludzie zaczynają zadawać dziwne pytania typu:
"Kim jesteś?", "Po co ci pistolet?"
Miejsce, w tym także miasto, to zawsze ktoś. Bez osoby miejsce nie istnieje. Gdyby nie to, to Dortmund mógłby nigdy nie powstać, nigdy nie zaśmiecić mapy i pikseli w Google. Może to przez podejście całego narodu do swych sąsiadów, żywiła pewnego rodzaju niechęć w kierunku Niemiec. Wszystko wydawało się być tam sztywne, tłuste i trudne, tak samo jak chociażby język. W końcu Polacy nieprzerwanie odznaczają się wręcz mistrzostwem we wzajemnym oraz niczym nieuzasadnionym okazywaniu pogardy. Bo jedynym i prawie niezawodnym środkiem wywyższania się w sposób nieistotny jest pogarda dla drugich. Tak pewnie byłoby nadal, lecz kiedy weszła na stadion, zupełnie normalnie, bo przecież każdy mecz z trybun wygląda tak samo, zobaczyła żółto-czarne flagi oraz skandujących ludzi, zobaczyła nadzieję w oczach kibiców, tak wielką, że można by z niej zbudować drabinę do samego księżyca, zdecydowanie zmieniła zdanie. Wtedy chyba pierwszy raz w życiu uściskała brata tak szczerze, że sam do końca nie był pewny o co chodzi. Nie był świadomy również tego ile wybrany przez niego zawód dał Milenie lekcji życia. Może to dobrze, bo nigdy nie lubili sobie dziękować, ani życzyć zbyt wiele. Chociaż nie, to drugie akurat zdarzało się często. W końcu nie raz dostawała smsy pod tytułem życzę ci, aby ten twój pieprzony bazgroł zeżarł po drodze pies Witkowskich, bo spanie przy świetle dochodzącym z twojego pokoju wcale nie jest takie urocze. Ale to nic. I tak go lubiła. Lubiła też jego dom w mieście Borussi, tam gdzie siedziała właśnie teraz z kubkiem trzydziestej ósmej herbaty. W niesfornie związanych włosach w dużego koka na samym czubku głowy, zbyt dużym swetrze oraz książką w ręku. Wyglądała jak typowa pseudoartystka.
- Lena, proszę. Otwórz drzwi - zwrócił się do niej błagalnie Robert, który zbierał resztę rzeczy, próbując upchnąć je do torby. Szło mu to dosyć nieporadnie. Popatrzyła na niego znad książki, zirytowana faktem, że przerwał jej lekturę w najciekawszym momencie.
- Weź już się z nią ożeń. Zdecydowanie potrzebujesz żony na pełen etat - podsumowała, przechodząc obok latających po ziemi podkoszulków. Podchodząc do wejścia nawet nie musiała patrzeć przez wizjer. Doskonale wiedziała kto to.
- O, cześć - Ania przywitała się z nią, cmokając w policzek. Była jedną z tych osób, które od razu zyskiwały sympatię siostry jej narzeczonego. Znały się już naprawdę długo, lecz żadna nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek o coś się pokłóciły. Wręcz przeciwnie, bliżej było im do przyjaźni. Nie do końca rozumiała jednak jej politykę. Przyjechać do Dortmundu, aby zaraz wracać z nimi do Polski? Ale miłość rządzi się swoimi prawami. Lub po prostu zapomniała szminki, czy innej pierdoły. Stachurska ruszyła w stronę Roberta, który przyciągnął ją do siebie i złożył na ustach soczystego całusa. To było pewne, że Milena była wtedy zadowolona. Zadowolona, że nie jest ani zakochana tak jak oni, ani pogodzona ze światem. Tak, zdecydowanie lubiła być w konflikcie z całym światem. Ludzie zakochani stają się po czasie często drażliwi, wręcz niebezpieczni. Tracą poczucie dystansu i humoru. Robią się nerwowi, przypominają ponurych psychopatów. A niekiedy stają się nawet mordercami. Tego nie żałuje się dziś, jutro, tylko za dziesięć lat. Żałuje się, że mogło się zdobyć świat, a poddało rutynie. Może gdyby nie fakt, iż mieszkali w dwóch różnych krajach, to do związku jej brata już dawno wstąpiłaby przewidywalność. Tak przynajmniej uważała.
- Napijesz się czegoś? - spytała po chwili Milena, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to trochę głupio. W końcu był to drugi dom Anki, więc doskonale wiedziała gdzie jest lodówka i nikogo nie musiała pytać o pozwolenie. Ta tylko zajęła miejsce obok niej na kanapie, kręcąc przecząco głową. Wzięła do ręki szkicownik, rzucony wcześniej na stół. Była jedną z niewielu osób, które miały przywilej oglądania prac, w ogóle dotknięcia jej skarbu.
- Hej, to jest całkiem niezłe - wskazała na jedno z dzieł. po przewertowaniu paru kartek, któremu było bliżej do Salvadora Dali, niż Chełmońskiego.
- Robert twierdzi co innego - Milena mruknęła pod nosem, bo choć tworzyła dla siebie, lubiła znać opinię innych, a najbliżej niej często był właśnie on. Kiedyś w końcu doszła do wniosku, że wszelkie marzenia sprowadzały się do tego, by spojrzeć ludziom prosto w oczy, błysnąć zabójczym spojrzeniem i powiedzieć: Spierdalajcie, jestem boska! A do tego, przede wszystkim brakowało jej spełnienia w pracy.
- Wybacz, może po prostu nie rozumiem sztuki! - krzyknął z pokoju, po czym wyszedł na korytarz.
- Warunkiem wstępnym do odbierania sztuki jest posiadanie mózgu - jej uśmiech przepełniony był ironią, jak zawsze, gdy się przekomarzali. Tworzyło ich to porządek dzienny, ciągle kiedy się widzieli, kiedy Lewandowski nie siedział w Niemczech lub na zgrupowaniach kadry. Dla ludzi z boku mogło wyglądać to dziwnie, lecz oni po prostu w taki sposób okazywali sobie tą braterską miłość.
- Powiedziała Lena - roześmiał się głośno. Swoją drogą sama nigdy nie była pewna czemu brat w taki sposób skracał jej imię. - Mam ci przypomnieć w jakim stanie wróciłaś wczoraj w nocy?
- Pamiętam. Też mi się podobało - wzruszyła ramionami, rozbawiona. Może miała malutkiego kaca, ale przecież nie była tą, która znikała na parę dni, żyjąc ciągłym upojeniem alkoholowym. Czasem wypadało się rozerwać, nawet z kolegami jej brata. - Przynajmniej ja nie wylądowałam w areszcie w wieku 10 lat, kochany.
- Co?! - Ania spojrzała na nią w taki sposób, że w środku źrenic można było dostrzec jaskrawy napis WTF.
- Ach, nic jej nie mówiłeś, braciszku? - zapytała znów szczerząc zęby. Jej wesoła mina zawsze działała na nerwy w takich sytuacjach. - No bo...
- Skończ, dawno i nieprawda - przerwał jej, choć mimo zirytowania, na jego twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Jak ma cię poślubić to powinna wiedzieć, nie? A więc jak twój narzeczony pojechał na obóz piłkarski i został zorganizowany wieczorek zapoznawczy, to aby skontrolować imprezę podjechał radiowóz - zwróciła się do Anki. - Razem z kolegami pomysłowo obrzucili go jogurtem. Kierownik drużyny kazał ich zamknąć w areszcie na pół godziny, tak dla nauczki. Wystarczyło żeby przestał cwaniakować i umył samochód - Stachurska spoglądnęła na Roberta i wybuchła śmiechem. Najzwyczajniej w świecie się z niego nabijała. On tylko pokręcił głową z dezaprobatą, podnosząc z ziemi walizkę i patrząc na siostrę wzrokiem mówiącym kocham cię, tak bardzo jak nienawidzę. Nie wiedziała czemu wstydził się swoich młodzieńczych lat, które wcale nie były takie złe w porównaniu z tym, do czego byli zdolni inni warszawiacy. Przecież sami nigdy nie wynosili z domu złotej biżuterii, ani nie podkradali rodzicom pieniędzy by mieć na wódkę, bo przy tym siedziało się pod blokiem. Każde z nich żyło pasją, nie w pełni rozumianą przez drugą osobę, ale także się wspierało, w ten sam mało rozumiany sposób. Kiedy ktoś spytałby się co w ich słowniku znaczy "dzieciństwo" z pewnością odrzekliby zgodnie, że było to na pewno boisko i granie w piłkę do wieczora, ogniska, na których nie było ani grama alkoholu, a i tak bawili się cudownie, wieczorynki i jedzenie przy nich swoich ulubionych płatków, obite kolana, pomoc babci w lepieniu pierogów, ukochany, ogromny zestaw kredek, kąpanie się w lecie w jeziorze, bieganie rano po rosie, kolorowe języki od jagód, no i pełno miłości, uśmiechów oraz beztroski, która teraz pewnie już nie miała zamiaru powrócić.
- Czegoś jeszcze nie wiem? - zapytała, nadal chichrając się jak głupia. Nie bawiła ją sama sytuacja, lecz także ciągłe użeranie się ze sobą przez rodzeństwo, które rzadko kiedy miało swój koniec.
- W ogóle jakim cudem doszły do tego media i jakieś beznadziejne serwisy plotkarskie? - spojrzał na Milenę podejrzliwie.
- Na mnie nie patrz. Naprawdę myślisz, że to ja? W tych wszystkich śmieciowych gazetach piszą takie bzdury, że naprawdę nie trzeba dolewać oliwy do ognia. Albo popatrz na te grupy na facebooku. Chodzą pogłoski, że Lewy jest boski, czy Lewandowski, wyjdziesz za mnie? Błagam, nie chcę cię bardziej pogrążać - westchnęła, patrząc na niego z politowaniem. I cóż, była to raczej prawda, bo choć żartowała z brata przy najbliższych, to nigdy nic z jej ust nie wyszło dalej. Bo i po co? Na świecie żyły setki takich Frankenstainów bez serc i rozumów, które pragnęły tylko wywlec z człowieka jak najwięcej brudów i ośmieszyć przed publicznością. Nie wiadomo, może z czystej zawiści.
- Chryste... - mruknął pod nosem, opadając na fotelu obok, jakby zaskoczony skutecznością wszystkich kolorowych gazet w poszukiwaniu coraz to wymyślniejszych newsów.
- No, Ani rośnie konkurencja - Mielna zażartowała, po czym brunetka przyłączyła się do jej chichotu. Ją też podziwiała. Siostra Roberta lubiła podziwiać ludzi oraz zdumiewać się, czemu wśród najbliższych dobiera ła sobie osoby o wyraźnym charakterze. A ją podziwiała za siłę. Siła to nie to, o czym myśli większość. Siły nie mierzy się muskularnością ciała ani liczbą kilogramów, które ktoś możne podnieść. Siła oznacza, przede wszystkim, wytrzymanie, niełamanie się. A to jest cnota kobieca. Ania ją miała. Nie tylko jeśli chodziło o rozwydrzone fanki narzeczonego lub obelgi jej w stronę. Na uwadze miała również tęsknotę, z którą musiała się mierzyć, poświęcenie, no i odwagę w podjęciu takiego typu pracy, jaki sobie wybrała. Oboje nie mieli z tym wszystkim tak łatwo, czy kolorowo.
- Czegoś jeszcze nie wiem? - zapytała, nadal chichrając się jak głupia. Nie bawiła ją sama sytuacja, lecz także ciągłe użeranie się ze sobą przez rodzeństwo, które rzadko kiedy miało swój koniec.
- W ogóle jakim cudem doszły do tego media i jakieś beznadziejne serwisy plotkarskie? - spojrzał na Milenę podejrzliwie.
- Na mnie nie patrz. Naprawdę myślisz, że to ja? W tych wszystkich śmieciowych gazetach piszą takie bzdury, że naprawdę nie trzeba dolewać oliwy do ognia. Albo popatrz na te grupy na facebooku. Chodzą pogłoski, że Lewy jest boski, czy Lewandowski, wyjdziesz za mnie? Błagam, nie chcę cię bardziej pogrążać - westchnęła, patrząc na niego z politowaniem. I cóż, była to raczej prawda, bo choć żartowała z brata przy najbliższych, to nigdy nic z jej ust nie wyszło dalej. Bo i po co? Na świecie żyły setki takich Frankenstainów bez serc i rozumów, które pragnęły tylko wywlec z człowieka jak najwięcej brudów i ośmieszyć przed publicznością. Nie wiadomo, może z czystej zawiści.
- Chryste... - mruknął pod nosem, opadając na fotelu obok, jakby zaskoczony skutecznością wszystkich kolorowych gazet w poszukiwaniu coraz to wymyślniejszych newsów.
- No, Ani rośnie konkurencja - Mielna zażartowała, po czym brunetka przyłączyła się do jej chichotu. Ją też podziwiała. Siostra Roberta lubiła podziwiać ludzi oraz zdumiewać się, czemu wśród najbliższych dobiera ła sobie osoby o wyraźnym charakterze. A ją podziwiała za siłę. Siła to nie to, o czym myśli większość. Siły nie mierzy się muskularnością ciała ani liczbą kilogramów, które ktoś możne podnieść. Siła oznacza, przede wszystkim, wytrzymanie, niełamanie się. A to jest cnota kobieca. Ania ją miała. Nie tylko jeśli chodziło o rozwydrzone fanki narzeczonego lub obelgi jej w stronę. Na uwadze miała również tęsknotę, z którą musiała się mierzyć, poświęcenie, no i odwagę w podjęciu takiego typu pracy, jaki sobie wybrała. Oboje nie mieli z tym wszystkim tak łatwo, czy kolorowo.
- Jeśli mamy zdążyć na samolot to z łaski swojej wyjdźmy już z domu - Robert pośpieszył je. Mogła się założyć, że gorszy humor spowodowany był jedynie lekkim zniecierpliwieniem z jego strony. W końcu miał przed sobą bardzo ważny czas dla swojej kariery i samego siebie. A sama ona nawet nie wiedziała, czym do końca stanie się dla niej ta podróż, bała się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, bo czym może być dla niej wycieczka do domu, do kraju gdzie będzie musiała spędzić jeszcze trochę czasu, gdzie studiowała, gdzie na pierwszym miejscu stały konflikty średnio-czysto-polityczne i nagle wszyscy przeobrażali się w ogromnie zainteresowanych piłką nożną, bo niedługo miało zacząć się Euro. Zdecydowanie nie lubiła niespodzianek.