# Metrydwa to krótki projekt, który powstał dzięki mojej głupocie, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz starym, niespełnionym marzeniom o pisaniu. Nie jest on zbyt wyszukany, czy super, lecz ma na celu zabicie moich nudnych wieczorów.

archiwum rozdziałów | bohaterowie | czytane/pisane

metr trzeci

W Warszawie zatrzymała się razem z Lewandowskim i jego narzeczoną w ich domu. Do rodziny wpadli dosłownie na moment, na krótkie "cześć mamo, Milena żyje, my też, zostanie u nas". To była chwila na relaks, tych parę dni, zanim na dobre rozpocznie się Euro i wszelkie zgrupowania. Robert sam zaproponował, by na ten czas spała w jego mieszkaniu. Wiedział, że ona mimo wszystko woli towarzystwo swojego brata, niż mamy, więc czemu nie? Wiedział, że potrzebuje chwilowej odskoczni, bo wcale nie była bez problemów. Wcale nie była takim szczęśliwym dzieckiem jakie lubiła udawać. Z resztą wypadałoby choć odrobinę nadrobić stracony czas, bo przecież w Polsce nie bywał tak często, a jeśli już to najczęściej pechowo się mijali. Może jednak to nie zwykła troska i zainteresowanie siostrą. Chyba nie. Po prostu było lato. Po prostu było gorąco i wtedy w każdym otwierał się tunel potrzeb, wysyłanie serii żarliwych próśb, aby w twoim życiu stało się coś, co naprawdę zapamiętasz, i aby było to rzeczywiste, dotykowe, z całą gamą zmysłów. Ona też na to liczyła, rozumiejąc, że to dobry moment by zacząć życie numer dwa, alternatywną rzeczywistość. Może z nowym zestawem planów, numerów w telefonie oraz z innym widokiem na tą zakichaną stolicę. Miała dopiero dwadzieścia parę lat, mamo i tato, to nie było tak, że już wszystko dokumentnie rozpierdoliła. Dopiero zaczynała, dopiero zaczynała naprawdę żyć, dopiero niedługo miała się w ogóle o tym dowiedzieć, pojmując co to znaczy namieszać. Siedziała spokojnie w swoim pokoju, a przynajmniej jej na tych parę nocy. Leżała na łóżku, lecz z głową prawie na podłodze, kiwając stopą w rytm muzyki dobiegającej z słuchawek. Wydawałoby się, że to dziwne, bo przecież jej brat mógł spędzić ten krótki urlop, sam na sam, ze swoją narzeczoną. Z drugiej strony, odkąd tylko pamiętała, lato spędzała wspólnie z Robertem. Taki mały rytuał, kiedy mogli bawić się razem. Piłkarz stanął w progu drzwi, wyraźnie chcąc porozmawiać. Zdecydowanie rozbawiła go mina brunetki, która dopiero po chwili zorientowała się, że ktokolwiek ją obserwuje. Ściągnęła z uszu słuchawki, siadając po turecku na materacu, a Lewandowski zaraz podszedł bliżej. 
- Mam do ciebie prośbę - powiedział.
- No? - spojrzała na niego zainteresowana, bo chłopak mimo wszystko rzadko się nią wyręczał lub prosił o przysługę. Może z wyjątkiem sytuacji kiedy potrzebował towarzysza na zakupy, a Ania protestowała, wiedząc jak to wygląda. Chodzenie z nim po galeriach było zdecydowanie ciężkim i mało przyjemnym zajęciem. Na dodatek rzadko kiedy owocnym. Wybrzydzał gorzej, niż niejedna kobieta.
- Mówiłem ci, że zrobimy dziś małego grilla. Więc jakbyś mogła wstrzymaj się od większej ilości ironicznych komentarzy w czyjąkolwiek stronę, dobra? - wiedziała. No po prostu wiedziała, że będzie chodziło o jej zachowanie.
- Ach, czyli zapraszasz swoich uroczych kolegów z reprezentacji i nie chcesz żebym narobiła ci wstydu? - spytała z kpiącym uśmiechem, wiedząc jak wszelkie podobne miny go irytują. Czasami pewnie miał ochotę rozszarpać ją na małe kawałeczki, posiekać tasakiem oraz udusić jednocześnie, za to jak bardzo lubiła go wkurwiać.
- Lena, po prostu nie przesadzaj i nie wykombinuj nic idiotycznego - cóż, najwyraźniej miał jeszcze w pamięci poprzednie imprezy, po których oboje bywali w różnym stanie, a tym bardziej z różnymi wspomnieniami. Zwłaszcza te, kiedy nie miała jeszcze osiemnastu lat, więc wychodziła na miasto ze swoim bratem, niby pod jego opieką. Rodzicielka zawsze się o nią bała. Zapewne nadal w jej oczach była małą córeczką.
- Będę grzeczna - westchnęła. Nieważne, że skrzyżowała niewidocznie palce. - Wiesz jednak, że...
- Nie przepadasz za piłkarskim towarzystwem i naprawdę nie rozumiesz co jest takiego super w moich znajomych-piłkarzach ani nie masz na razie chęci na zabawę - przewrócił oczami. - Po prostu nie miałaś okazji ich bliżej poznać, przynajmniej niektórych. Musisz się wreszcie rozerwać. Więc dziś chociaż spróbuj, dobra?
- Robert, teraz na serio. Jeśli chcesz, żebym na dzisiejszą noc znikła z domu to po prostu powiedz, skoro mam przeszkadzać. Naprawdę - zerknęła na niego, wyczekując odpowiedzi. Mimo wszystko nie lubiła nikomu się narzucać. Z resztą sama nie wiedziała jakie miała podejście do dzisiejszych, wieczornych planów.
- Młoda, wiesz, że nie o to chodzi - poczochrał jej włosy, uśmiechając się delikatnie.


~ * ~

Grill powoli rozkręcał się na dobre. Bardziej impreza, niż grill. Milena zdążyła poznać już wszystkich w miarę sławnych i bogatych kolegów brata, bo jakoś nigdy wcześniej nie było okazji. To nie tak, że nie lubiła piłki nożnej. W końcu oglądała każdy mecz, zawsze mocno dopingując. Raczej chodziło o to, iż trudno było jej przełamać stereotypową opinię na temat piłkarzy, przynajmniej tych polskich, więc nigdy nie paliła się do zawierania z nimi znajomości. Na tysiąc sposobów mogła udawać, że jej nie zależało, że wszystko było jej obojętne, że nie widziała, że nie słyszała, że nic ją nigdy nie obchodziło, że wszystko jedno, że nie. Była  w tym dobra, to wygodne. Za to teraz szumiało już jednak wszystkim w głowach od napojów procentowych, od kolorowych drinków, więc wszystkojedniało jeszcze bardziej. Szczerze mówiąc, zrobiło się nawet dosyć wesoło. Siedzieli na tarasie, wśród butelek i przekąsek, z grupą ludzi, którą najczęściej obserwowała w telewizji lub z trybun stadionu. Bawili się w ludzi dorosłych, bo teraz, w ludzi dorosłych można się wyłącznie bawić. Bawili się w wielkich filozofów, kiedy upojenie alkoholowe doszło do stadium porozmawiajmy o życiu.
- Nikt wam nie powiedział, że Boga nie ma? Pochodzimy w końcu od małp, nie? - ktoś rozpoczął kolejną, bardzo przemyślaną myśl i nalał następną kolejkę. Chyba był to Wasilewski. Przynajmniej tak jej się wydawało. Nie powinna już pić. Sportowcy mieli zdecydowanie mocniejsze głowy, niż przypuszczała, a ona wcale nie lubiła upijać się do nieprzytomności. 
- Może człowiek nie pochodzi od małp tylko od jakiś innych zwierząt, co?
- Czasem sobie myślę, że Darwin rzeczywiście się mylił i w rzeczywistości człowiek pochodzi od owadów, bo w ośmiu przypadkach na dziesięć człekokształtne to zwykłe mendy gotowe na wszystko za byle gówno - skwitowała, opierając brodę na stole. Chłopcy pokiwali jej głową z uznaniem, lecz nie dostrzegła już swojego brata. Potem zaczął się kolejny ambitny temat, tym razem dotyczący marzeń. Śmieszne, bo wszyscy z nich pragnęli udanego występu podczas europejskich mistrzostw. Malwina natomiast, chciała tego lata połknąć słońce i poczuć, jak rozgrzewa jej brzuch. Ta myśl przestraszyła ją tak bardzo, że postanowiła wstać i zejść do ogrodu, bądź zrobiła to dlatego, iż rozdzwonił się jej telefon. Nacisnęła zieloną słuchawkę, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Halo? - przyłożyła telefon do ucha.
- Milenko! Słyszałam, że Robert zrobił jakiegoś grilla, tak? Jak się bawisz? Na pewno nie chcesz wrócić do domu? Już północ - usłyszała jak zwykle przewrażliwiony głos swojej matki. Czemu tak trudno było jej pojąć, że nie ma sześciu lat, że jest dorosła i naprawdę potrafi o siebie zadbać, a przynajmniej się stara?
- Mamo, to trzeba było urodzić sobie kopciuszka, tak? - westchnęła, wyłączając komórkę. To nie był dobry czas na uspokajanie rodzicielki. Zawsze nadchodzi znienacka taki moment w życiu gdzie uświadamiasz sobie jak twoje życie jest beznadziejne. To klasyczne uczucie dopada zawsze każdego, niezależnie od wieku i niezależnie od miejsca, godzinny i wszystkich innych czynników. W ciągu sekundy przez twoje myśli przekopuje się plan co by można zmienić, udoskonalić, żeby twoja egzystencja nie była tak przytłaczająco kurewsko nudna i przeciętna, tyle, że po tej sekundzie powracasz do normalnego świata i ani myślisz o tym, by ruszyć dupę, a ochota na cokolwiek odchodzi w zapomnienie. Śmieszne, bo dopiero co obiecywała samej sobie, że po powrocie do Polski będzie inaczej. Teraz siedziała pijana na trawie, próbując odpalić papierosa i nie rozumiejąc czemu znikąd złapała ją chandra. Może to od tego, że zrobiło się jej niedobrze. Chyba ktoś musiał ją dostrzec, bo wyjął z dłoni Mileny zapalniczkę, pomagając zapalić fajkę. 
- Dzięki - mruknęła. Dopiero po chwili zorientowała się, że to Wojtek Szczęsny. Jego akurat znała już wcześniej. Czasami bywał u Roberta, wychodził gdzieś z nim, czy spał razem w pokoju na zgrupowaniach.  Nawet go lubiła, choć spotykali się rzadko. Nie miała pojęcia, że został zaproszony.
- Co u ciebie? - zagadał siadając obok niej.
- Wszystkojednieje - odparła, zaciągając się papierosowym dymem. Lubiła to słowo. Chciała prosić by porozmawiali o deszczu, czekoladzie, snach, czy różnicy między colą a pepsi, byleby nie o tym, co u niej. Nienawidziła tego pytania, bo nigdy nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Zwłaszcza teraz, kiedy szumiało jej w głowie.
- Tylko wiesz, impreza jest tam - uśmiechnął się delikatnie, wskazując ręką na drugą część ogrodu.
- Nie mam ochoty się bawić - odpowiedziała obojętnie.
- Nigdy się do nich nie przekonasz, co? - zapytał rozbawiony.
- Nie będę przecież sztucznie się uśmiechać i udawać miłej, skoro was nie lubię - wzruszyła ramionami. - To znaczy... Przepraszam. Czasami każdemu się wydaje, że ludzie to jakieś wybrakowane urządzenia - uniosła kąciki ust lekko do góry. Wyglądała krucho, jak ktoś, kto był zupełnie pozbawiony systemu immunologicznego. Wojtek zawsze się śmiał z jej białej karnacji i wystających kości. Mówił, że chyba karmi się sztuką.
- Masz rację. Bądź sobą. Chyba, że możesz być Batmanem. Zawsze lepiej jest być Batmanem - powiedział, śmiejąc się cicho. Najwyraźniej też zdążył wypić kilka piw. Później już słowa wypływały z nich  jak rzygi, kaskada bełkotu niekontrolowana żadnymi barierami. Przyniósł jeszcze dwa drinki, pokazywał palcem na kolejnych piłkarzy i zaczynał dopowiadać do nich jakieś absurdalne biografie. Zabrał papierosy, twierdząc, że w ogóle do niej nie pasują, ani nie pozwoli żeby się truła. Pili kolorowe napoje leżąc pod drzewem, patrząc jak księżyc szczerzy swój szeroki, krzywy uśmiech w ich stronę, kiedy Szczęsny nie wymyślił, że pójdą do jej pokoju na pierwszym piętrze. Szczyty alkoholowej głupoty zdobyte po raz kolejny.